Literatura grozy w okresie, gdy socrealizm był jedynym w zasadzie dopuszczalnym nurtem w literaturze, pozbawiana została szans na jakiekolwiek zaistnienie. Fantastyka naukowa miała więcej szczęścia, jednak pod warunkiem, że pisarze używali jej, aby sławić zdobycze socjalistycznej nauki oraz prognozować świetlaną przyszłość ludzkości, która wybrała ustrój komunistyczny. Ale horror? Groza? Niesamowitość? W najlepszym razie burżuazyjna zabawa, w najgorszym przejaw irracjonalizmu, jakiegoś zabobonu, jakiejś wiary w świat nadprzyrodzony, jakże sprzecznej z zasadami materializmu dialektycznego.
Rok 1956 przyniósł pewne zliberalizowanie systemu, także (może przed wszystkim?) w jego rygorach kulturowych. Dopuszczono formy rozrywki wcześniej uznawane za nieprawomyślne – na przykład literaturę popularną. Jadnak, jak zauważa A. Has–Tokarz, złagodzenie dyrektyw obowiązujących w sferze literackiej nie objęło horroru („Horror w literaturze współczesnej i filmie”, s. 158). Literatura grozy była w dalszym ciągu postrzegana przez partyjnych decydentów jako nieprawomyślna. Polecana przez ze mnie książka stanowiła pewne odstępstwo od tej reguły. W roku 1957 ukazała się antologia „Opowieści z dreszczykiem”, która była pierwszą po długim okresie próbą zaprezentowania polskiemu czytelnikowi literackiego horroru.
Czy obecnie, w sześćdziesiąt prawie lat po premierze książki, współczesny czytelnik może odnaleźć coś dla siebie w „Opowieściach z dreszczykiem”? Zdecydowanie tak. Warto sięgnąć po klasykę, nawet jeśli wydaje nam się, iż są to teksty archaiczne, trącące myszką. Warto choćby po to, aby przekonać się, że prawdziwy, dobry horror nie starzeje się nigdy. A „Opowieści…” zawierają sporo autentycznych perełek, których nie nadgryzł ząb czasu.
Moim faworytem jest „Małpia łapka” W. W. Jacobsa. Wiktoriański autor, specjalizujący się raczej w humoreskach, stworzył opowiadanie grozy wszech czasów. Parafrazowane w (chociażby) „Opowieściach z krypty”, parodiowane w (chociażby) „Simpsonach”, posłużyło S. Kingowi za inspirację do „Smętarza dla zwierzaków”. Ten nieskomplikowany utwór hipnotyzuje, wciąga czytelnika od pierwszych zdań aż do upiornego finału. Dla mnie ten tekst to paradoks: jest to przecież prosta, krótka historia, jednak niesie olbrzymi ładunek emocji. Jacobs na kilkunastu raptem stronach zawarł poruszającą opowieść o rodzicielskiej miłości, pięknej…. i strasznej.
Większość opowiadań w antologii to teksty dziewiętnastowieczne, jednak zdarzają się i utwory pochodzące z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Można w nich odnaleźć wszelkie kulturowe obsesje epoki, w której powstały. Druga połowa dziewiętnastego wieku przyniosła Europie silny kryzys duchowości. Jego znakomitym literackim odzwierciadleniem jest „Zielona herbata” J. S. Le Fanu. W opowiadaniu Irlandczyka złośliwy stwór pod postacią groteskowej małpy prześladuje anglikańskiego duchownego. Do końca nie jest wyjaśnione, czym jest demoniczne stworzenie – halucynacją, a może nadprzyrodzoną istotą. Zwątpienie, zagubienie, zatarcie się pomiędzy tym, co realne, a co wyimaginowane. Le Fanu antycypuje obsesje charakterystyczne dla literaury modernistycznej, a więc późniejszej o czterdzieści lat wobec czasów, w których powstało jego opowiadanie.
Z początku dwudziestego wieku pochodzi „Lukundu” W. L. Whita. Opowiadanie mające atmosferę oniryczną, jakby sennego koszmaru. Podobno jego inspiracją był ponury sen autora, w co mi (i redaktorom antologii) łatwo przychodzi uwierzyć. Opowiadanie makabryczne, prekursorskie wobec popularnego obecnie horroru cielesnego. Jest to też opowieść o dumie i poczuciu wyższości przedstawiciela cywilizacji Zachodu, która łamana jest zemstą afrykańskiego szamana.
W polecanej przez ze mnie antologii można znaleźć nie tylko teksty pisarzy obecnie zapominanych, lecz również tych którzy – mam nadzieje – zapomniani nie zostaną nigdy. „Zagłada domu Usherów” uznawana jest za najlepszy utwór E. A. Poe i arcydzieło literatury. Napisane pięknym językiem urzeka perfekcyjną konstrukcją i posępnym klimatem. Innym obecnym w książce znanym romantykiem, rosyjskim tym razem, jest A. Puszkin. Jego „Trumniarz” to tekst – w przeciwieństwie do wcześniej wspomnianych – lekki, łączący niesamowitość z humorem. Makabryczne motywy wykorzystano w opowiadaniu z wyraźnym przymrożeniem oka.
Horror nie jest literacką aberracją dwudziestego wieku. Groza, niesamowitość i makabra w epokach wcześniejszych były wykorzystywane przez twórców uważanych dziś za klasyków. O Puszkinie wspominałem, a przecież można w „Opowieściach z dreszczykiem” przeczytać innych Wielkich Literatury, których powieści omawiane są na zajęciach z języka polskiego: J. Conrada, F. Dostojewskiego lub Ch. Dickensa. Czy mamy się wstydzić, iż czytamy literaturę grozy? A dlaczego, skoro tworzyli ją klasycy, nobliści, mistrzowie? Bez kompleksów twórcy z „literackiego getta”, bez wpychania ich utworów w jakąś – pożal się Boże – niszę.
Moim zdaniem książka ta może stanowić wzór, jak powinno się przygotowywać antologie tekstów niesamowitych/gotyckich/grozy: każde opowiadanie opatrzone jest krótką notką biograficzną i kilkoma słowami wstępu. Imponuje różnorodność teksów – ich tematyki, atmosfery lub znaczenia dla rozwoju Gatunku. Jedno tylko jest dla opowiadań wspólne: ich jakość. Nie ma tu utworu słabego.
Dla fanów horroru literatura obowiązkowa. Nie tylko dla wielbicieli klasyki, ponieważ my i tak te teksty znamy, lecz przede wszystkim dla osób, które nic starszego niż „Manitou” czy „Miasteczko Salem” nie czytały. Książka nadaje się zarówno na lekturę do pociągu, gdy wyjeżdżamy na sierpniowe wakacje, jak i do czytania w nocy, najlepiej samemu. Najlepiej przy świecach. Najlepiej myśląc o jesieni, która przecież już niedługo…