Horror wiejski (ang. rural horror) to podgatunek, który za sprawą nieocenionej działalności wydawnictwa Videograf zyskał ogromną sławę w kraju nad Wisłą. Nazwiska takie jak Darda czy Kulpa są u nas tak samo rozpoznawalne jak King czy Masterton, jednak dotychczasowy monopol na sielankową grozę właśnie stanął pod znakiem zapytania, a polscy klasycy zyskali poważnego konkurenta.
Friedrich Zumscherz i jego rozpoczynająca cykl o Marcusie Erdachterze powieść Waldhütte (w wolnym tłumaczeniu Leśna chata) przenosi czytelnika na spokojną wieś na południu Niemiec. Ortschaft, gdyż tak nazywa się owa miejscowość, to na pierwszy rzut oka idylliczna kraina, gdzie rozkwitają nie tylko łany zbóż, ale i sąsiedzka przyjaźń oraz więź człowieka z natura. Szybko okazuje się jednak, że niemalże każde domostwo w okolicy skrywa pewien mroczny sekret, zaś tytułowa leśna chata prawdopodobnie jest nawiedzona. Nie przez zwykłego ducha, a przez mityczną bestię z podań babek i dziadków. Na skutek pewnego zbiegu okoliczności Marcus wraz z miejscowym lekarzem – Klausem Unglaube – musi nie tylko pokonać pradawne zło, ale i poznać prawdę na temat mieszkańców Ortschaft.
Struktura tekstu przypomina gawędę snutą przy ognisku, na łące za starą stodołą pełną słomy i siana. Skwierczący tłuszcz z kiełbasek, języki ognia muskające granatowe niebo i zapach zwęglonej żywicy – takie właśnie skojarzenia przywodzi na myśl lektura powieści. Fakt ten, w połączeniu z powierzchowną schematycznością konstrukcji fabuły – lokalna sielanka gwałtowanie dezorganizowana przez uzewnętrzniającą się egzemplifikację zła – nie odbiera jednak przyjemności z lektury, zwłaszcza że Zumscherz szybko porzuca schematy i oferuje czytelnikowi wbijającą w fotel, ostrą jazdę bez trzymanki.
Autor oferuje nam prawdziwe panoptikum dziwactw i okropności, którego poszczególne elementy składowe nie raz wzbudzą w nas niemalże metafizyczny niepokój. Uświadczymy tu potworności zarówno natury fizycznej, jak i moralnej. Architektura diegezy jest jednak jak najbardziej dualistyczna, więc przez ciemne cumulusy absolutnego sceptycyzmu przebijają się czasem promienie dającego nadzieję na lepsze jutro słońca. Manichejski podział nie przebiega wzdłuż linii prostej. Między czernią i bielą odkryjemy także co najmniej kilka odcieni szarości.
Jest to o tyle istotne, że Zumscherz wielokrotnie porusza trudne i niejednoznaczne aksjologicznie tematy, w tym kwestie zarówno trudnej przeszłości bohaterów, jak i np. wątek chowu i uboju zwierząt w scenie w ubojni. Zaprezentowane reakcje bohaterów implikują w czytelniku mieszane uczucia, na pierwszy plan wysuwa się jednak myśl proekologiczna. Można banalizować wydźwięk tej sceny bądź też potępiać jej naturalizm, osobiście doceniam jednak zarówno odwagę autora, jak i jego umiejętność do przekazywania ważkich treści bez zbędnego czy jednostronnego moralizowania.
Książka została również napisana przystępnym, acz nieprostym językiem. Opisy są na tyle szczegółowe, by świat ożył w naszej imaginacji, lecz nieprzesadnie długie, więc na pewno nas nie znużą. Eksploracja bliskiej niemieckim, a zapewne i polskim realiom wsi zapewnia wiele radości. W czasie lektury można wręcz odnieść wrażenie, iż Zumscherz naprawdę spędził dzieciństwo na takiej właśnie sielankowej przestrzeni. I niczym jego bohaterowie, po częstokroć sypiał pod starą jabłonią, popijał kwaśne mleko, ganiał się z kogutami i pływał z płotkami w stawie za domem.
Podsumowując, należy raz jeszcze podkreślić, że jest to dobra powieść. Ciekawa, wielowątkowa, poruszająca tematy uchodzące w pewnych kręgach za ważne. Angażująca czytelnika tak, że czyta ją na bezdechu. Pochłania jednym duszkiem. I w związku z tym nasi mistrzowie konwencji horroru wiejskiego mogą czuć się zagrożeni. Zwłaszcza, że powieściowy debiut Niemca to dopiero początek, a polski wydawca – jeszcze nieoficjalnie, ale jednak – już zapowiada kolejne części serii.