Zapraszamy Was do śledzenia nowego cyklu na łamach Carpe Noctem. Co miesiąc będziemy prezentować jedną książkę wybraną przez pisarzy i publicystów związanych z naszym poletkiem. Wśród „Książek miesiąca” pojawiać się będą różne tytuły z interesujących nas gatunków, które nasi goście z różnych względów chcieliby Wam polecić. Czasami będą to absolutne nowości, czasami ponadczasowe klasyki, innym razem z kolei zapomniane albo zupełnie nieznane perełki. A wszystkie polecane od serca.
Na Czarnego Kraba wpadłem zupełnym przypadkiem. Pewnego upalnego dnia, podczas krótkiego wyjazdu nad morze, schroniłem się przed niemiłosiernie grzejącym słońcem w namiocie z tanimi książkami. Z ciekawości, trochę dla perwersyjnej rozrywki, zacząłem przeglądać ofertę rzuconych luzem do kosza książek za kilka złotych. W tym przed-przemiałowym morzu literatury celebryckiej, poradników „jak żyć i osiągnąć sukces”, produkowanych metodą taśmową podróbek tego, co było na topie w ubiegłym sezonie (złogi posezonowe) Czarny Krab od samego początku wydał się książką z innego świata i wierzcie mi, że do dziś zachodzę w głowę jakie niesamowite zbiegi okoliczności sprawiły, że tam się znalazł. Już sam opis wydawcy, w którym poczesne miejsce znajdują takie słowa jak „wojna, krew, lód, mrok, mróz, śmierć” sprawiał, że „Czarny Krab” jawił się łyżką dziegciu wrzuconą do wielkiego garnca czytelniczego miodu, w którym wszystko jest proste i radosne, a krainy szczęśliwe są na wyciągnięcie ręki. Nie mogłem nie kupić tej książki, bo już wiedziałem, że w tym świecie pełnym niczym nieuzasadnionego optymizmu będzie nam ze sobą dobrze.
Przeczucie mnie nie myliło i Czarny Krab okazał się być dokładnie taką książką, jakiej się spodziewałem i dokładnie z gatunku tych, jakich zazwyczaj poszukuję. Niby powieść wojenna, ale stanowiąca w zasadzie antytezę powszechnego wyobrażenia o powieści wojennej. Nigdy nie dowiemy się, jakie są strony konfliktu, nigdy nie poznamy jego historii – przyczyn, punktów zwrotnych. Wojna w powieści Virdborga trwa „od zawsze” i zdaje się, że „będzie trwać zawsze”. Jednakże, mimo tego totalnego ujęcia, w historii Karla Edha i jego towarzyszy, wykonujących niesprecyzowaną, niewykonalną misję gdzieś pośród lodowych pustkowi zamarzniętego morza, nie ma żadnego rozmachu, żadnych fajerwerków, jest tylko z każdą stroną coraz bliższa kafkowskiej paraboli podróż do jądra ciemności.
Nazwisko Kafki jest tu zresztą bardzo dobrym punktem odniesienia, gdyż Czarny Krab niejako spełnia wiele kryteriów kafkowskiego „widzenia rzeczy”. Choć akcja powieści osadzona jest w „futurystycznej Skandynawii”, na co wskazuje nazewnictwo nielicznych punktów orientacyjnych, nie ma żadnych wątpliwości, że przestrzeń książki szwedzkiego twórcy to takie wszędzie-nigdzie. Podobnie jak i Karl Edh, główny bohater, nosi wszelkie znamiona everymana, toczącego nierówną, mimowolną walkę z absurdalnym światem i własnym uwikłaniem w niego. Sama historia jest bardzo prosta, obdarta z jakichkolwiek ozdobników narracyjnych, a na jej fundamencie rozrasta się wizja przede wszystkim metafizyczna.
Świat „Czarnego Kraba”, choć pozornie realistyczny, ma w sobie coś nieuchwytnego, coś onirycznego, przy czym ten oniryzm charakteryzuje się mocno apokaliptycznym rysem (taka apokalipsa in statu nascendi). Od początku minimalistyczne scenografie (na wpół wymarłe miasta, opuszczone bazy wojskowe) podlegają redukcji, aż wreszcie sceną staje się skąpane w ciemności lodowe pustkowie. Nieliczne postaci przypominają raczej błąkające się po tym Niflheimie widma, ich głosy przypominają bardziej echo, które również – z każdą kolejną stroną zastępowane jest przez zwierzęcy charkot, dyszenie i sapanie pełne wyczerpania. To świat „wojny permanentnej” – świat, w którym zarzucono dialektykę niszczenia i tworzenia, świat, w którym wszystko powoli się rozpada, staje się fragmentaryczne, rzeczy uwalniają się od swojego kontekstu, zanikają znaczenia. W swoim manifeście Kochajmy wojnę! (1914) Giovani Papini pisze, w duchu futurystycznego entuzjazmu: Po barbarzyńskim kroku rodzi się na gruzach nowa sztuka, a każda zagłada wojenna otwiera drogę nowym kierunkom. Zawsze będzie wiele do zrobienia, dopóki istnieje potrzeba tworzenia rozbudzana przez zniszczenie. Kochajmy wojnę i kosztujmy jej jak prawdziwi smakosze, dopóki trwa. Wojna jest przerażająca – właśnie dlatego, że budzi lęk i jest okropna, i obrzydliwa, i niszczycielska, musimy ją kochać całym naszym męskim sercem. U Virdborga, w kreślonej przez niego wizji wojny totalnej są tylko gruzy, jest tylko walczące o przeżycie ciało w „podróży do kresu nocy”, ciało skazane na powtarzanie wciąż tego samego koszmaru. Wojna w Czarnym krabie to nie jest po prostu konflikt zbrojny, sytuacja zagrożenia – to sytuacja metafizyczna, totalność absurdu emanującego ludzką tożsamość, naturę. Żołnierze nigdy nie dowiedzą się, jakiej sprawie służyli, w imię czego poświęcali swoje życie. Demon świata skrył się w ciemnościach nocy i stamtąd pociąga za sznurki swoich marionetek. Notkę wydawniczą marketingowcy wydawnictwa zakończyli stwierdzeniem, że Czarny Krab ukazuje nasze ciemne strony, ale i daje nadzieję. No cóż, rozumiem konieczność sprzedania książki, ale prawdę mówiąc, w dziele Virdborga tej nadziei wiele nie ma, o ile w ogóle.
Tym, co pozwala się zanurzyć w absolutny koszmar wykreowany przez Szweda, jest bez wątpienia jego świetny, immersyjny styl. Tutaj znów wracamy do Kafki. Podobnie jak u autora Kolonii karnej, język Virdborga jest prosty, wręcz przeźroczysty, pozbawiony ozdobników, ale jednak bardzo plastyczny, wizyjny i w pewien nieuchwytny sposób poetycki. „Wyrafinowana prostota” w najlepszym wykonaniu.
Czarny krab, który przeraża bardziej niż większość horrorów, choć sam do horroru się nie zalicza, jest też książką, która zajmuje bardzo ważne miejsce w moim prywatnym rankingu lektur, które dały mi impuls od tego, by samemu zająć się pisaniem – jestem niemal pewien, że swoich opowiadań, które uważam za względnie najbardziej przyzwoite nie napisałbym bez niesamowicie stymulującego bodźca, jakim była ta krótka, z jednej strony kameralna, z drugiej – totalna powieść.