Akademia Litreratury Popularnej #9

Dom na granicy światów W.H. Hodgsona sprawił, że czułem się niczym, jak to określał Stanisław Lem, semantyczny wariat. Nasz genialny pisarz stwierdził swego czasu, że czytelnicy na przestrzeni wieków wykształcili w sobie przekonanie, że dzieło literackie pełne jest sygnałów, ukrytych znaczeń, etc. „Przeświadczenie o tym, że sytuacje, jakie prezentuje tekst literacki, zostały z jakichś powodów i dla jakichś celów opisane, ulega w trwałemu zakorzenieniu w umysłowości czytelnika literatury”. Problem zaczyna się wtedy, kiedy tekst nie znaczy nic, a właściwie znaczy tylko i wyłącznie to, co jest w nim opisane wprost, na poziomie fabuły. Wtedy czytelnik, próbując przypisać tym zdaniom jakąś „nadwyżkę semantyczną”, staje się nikim innym, jak właśnie semantycznym wariatem.

Powieść Hodgsona uderza czytelnika masą obrazów, które sprawiają wrażenie, że coś znaczą – mamy tam odwołania do mitologii egipskiej i hinduskiej, profetyczne wizje, które wprost narzucają się, by je odczytywać w wymiarze symbolicznym, sny, istoty i wydarzenia opisane w taki sposób, że czytelnik bezkrytycznie wierzy, że autor za pomocą tego utworu uchyla nam rąbek jakiejś tajemnicy. Problem w tym, czy takie podejście jest słuszne? Niestety, bardzo ciężko to rozstrzygnąć. Teoria literatury nie wykształciła narzędzi (i bardzo dobrze!), które pozwalałyby na definitywnie rozstrzygnięcie, czy w danym dziele literackim mamy  do czynienia z sygnałami odsyłającymi do głębszej treści, czy też ze zbiorem powiązanych ze sobą nicią fabularną obrazów, które nie posiadają w sobie żadnych ukrytych znaczeń.

Jednak daleki jestem od stwierdzenia, że  utwór zaproponowany przez mojego redakcyjnego kolegę Pawła Mateję jest ciekawy i sugestywny, ale nic poza tym. Są ku temu trzy powody. Po pierwsze, nie uważam się za alfę i omegę literatury. Jeżeli czegoś nie dostrzegam w danym tekście, nie musi to znaczyć, że tego tam nie ma. Może to znaczyć po prostu, że książka okazała się dla mnie za trudna. Po drugie, lubię wyzwania – jeżeli sobie z czymś nie radzę, to jest to dla mnie największa motywacja, by stawić czoła przeciwnościom. I po trzecie wreszcie – Pawle, nie dam Ci tej satysfakcji ;-).

Jak jednak wyjaśnić wydarzenia opisane w książce, jeżeli nie dostrzega się w przedstawionych tam obrazach jakiegoś spójnego ciągu? Przyznacie, że jest to ciężkie zadanie. I z pomocą przyszedł mi nieoceniony Stanisław Lem. Jak zwykle, chciałoby się dodać, bo ilekroć mam jakąś blokadę umysłową w kwestiach związanych z fantastyką, sięgam po jego Fantastykę i futurologię. I znalazłem tam bardzo ciekawe, niby mimochodem rzucone spostrzeżenie. Dość banalne i oczywiste, ale opisane w taki sposób, że dzięki niemu spłynęło na mnie olśnienie. Nasz fantasta pisał bowiem o tym, że nawet jeżeli dany utwór jest pełen niejednoznaczności i nie wyjaśnia definitywnie, co się w nim stało, to sama możliwość danego wytłumaczenia sprawia, że jest ono jak najbardziej, że się tak niefortunnie wyrażę, prawomocne.

Lem wykładnię taką zastosował do uprawomocnienia zjawisk nadprzyrodzonych w powieści The Turn of the Screw Jamesa, pisząc, że nie ma tam nic takiego, co by udowodniło obecność duchów, ale samo ich istnienie tam jest „co najmniej dopuszczalne”, więc to nie przeszkadza, by przez ich pryzmat rozpatrywać tę powieść. Czemu jednak nie pójść by w drugą stronę? Jeżeli istnienie duchów w tym utworze jest „co najmniej dopuszczalne”, to w równym stopniu możliwe jest ich… nieistnienie. I to właśnie jest kluczem, którym posłużę się do analizy Domu na granicy światów. Postaram się wykazać, że istnieje możliwość, iż wszystkie wydarzenia opisane w rękopisie są niczym innym, jak omamami bohatera. Tym sposobem i wilk będzie syty, i owca cała: przeprowadzę zapowiedzianą interpretację powieści, nie uciekając się jednocześnie do wyszukiwania wyjaśnień „na siłę”. Omamy bohatera pozostaną jedynie omamami, a nie wizjami odkrywającymi jakąś wielką tajemnicę, nie daj Boże, bytu.

Dwójka przyjezdnych znajduje w pewnym opuszczonym miejscu tajemniczy rękopis. Poznają dzięki niemu historię starszego człowieka, który opisał nieprawdopodobne wydarzenia, w których brał udział. Pierwszym z nich była „podróż” do tajemniczej Równiny Ciszy, w której znalazł on ogromny, zielony budynek, który kształtem przypominał jego własny dom. Przed tym domem pojawiał się stwór podobny do świni, który chciał zaatakować głównego bohatera, wtedy jednak ten powraca do normalnego świata. To jednak nie koniec. Z tajemniczej jamy w ziemi wychodzą świniostwory i przeprowadzają oblężenie domu, w którym uwięzieni są główny bohater, jego siostra Maria oraz pies Pepper. Po odparciu ataku mężczyzna ma chwilę spokoju, chwilę później jednak nawiedza go kolejna wizja: wyrusza on w przyszłość, by obserwować rozpad Wszechświata. Tam znów widzi Równinę Ciszy. Rękopis kończy się w momencie, kiedy bohater jest przekonany, że został „zarażony” przez świniostwora pewną przypadłością, która sprawi, że niechybnie umrze.

Cuda niewidy, jak mawiała moja babcia. Widać w tym streszczeniu ogromne „rozprzężenie” fabularne: wydarzenia bardzo ciężko połączyć w ciąg przyczynowo-skutkowy. Co mają świniostwory do rozpadu Wszechświata? Czemu, by ujrzeć Równinę Ciszy, bohater raz musiał przemierzyć przestrzeń, a za drugim razem czas? Skąd się wzięła tajemnicza choroba, o której nie było w ogóle mowy przez niemal całą powieść? Ta dość spora niekonsekwencja jest dość wyraźnym sygnałem, że coś tutaj nie gra. Oczywiście to za mało, by stwierdzić, że wydarzenia te są wynikiem obłędu staruszka: w końcu siły nadprzyrodzone też nie muszą działać racjonalnie, prawda? Są jednak w powieści nieustanne wskazówki, które podają w wątpliwość zdrowe zmysły bohatera:

1)Wieśniacy zamieszkujący okoliczne pustkowia myślą, że jestem szalony.

2)Wciąż jeszcze miałem w uszach szyderczy, natrętny chichot, chociaż podejrzewałem, iż jest to raczej wytwór mojej chorej wyobraźni.

3)O Boże, czyżby to wszystko było tylko przywidzeniem?

To nie koniec. Jeżeli wczytamy się w tekst, zauważymy, że spora część przeżyć głównego bohatera opisana jest w sposób bardzo niepewny:

1)Zacząłem dokładniej przyglądać się otaczającym mnie zboczom gór. Jakże wydawały się spokojne!

2)Wśród majaczących z prawej strony szczytów zauważyłem bowiem czarną postać olbrzyma, który zdawał się wprost rosnąć w oczach, kiedy powoli opadał na plac. Zobaczyłem jego wielką oślą głowę o gigantycznych uszach. Nieruchoma postać sugerowała wieczne czuwanie – jak gdyby strzegła tego ponurego miejsca przez długie wieki..

3) Zauważyłem w dziwnych postać coś w rodzaju zastygłej żywotności…

4)Pamiętam jak przez mgłę, że w tamtej krótkiej chwili pod wodą widziałem blask wielu świateł, chociaż mogło to być tylko przywidzenie.

5) Potem wydało mi się, że dostrzegam wreszcie jakąś zmianę. Rozedrgana zasłona ciemnego ognia, która zakrywała południową część nieba, nieoczekiwanie zmniejszyła się i skurczyła.

Te kilka fragmentów to niewielki wycinek z całej masy opisów, w czasie której potęgowane jest nieustannie poczucie niepewności. Możemy dzięki temu bez problemu dostrzec, że wszystko, co widzi główny bohater, na poziomie językowym podawane jest w wątpliwość. Gdyby opisane wydarzenia były wynikiem ingerencji sił nadprzyrodzonych, wtedy taki zabieg byłby nieuzasadniony: wszystkie wydarzenia, choćby maksymalnie irracjonalne, wydarzyłyby się naprawdę. Nieustannie zaś podkreślana niepewność sugeruje, że wszystko to nie miało miejsca, a było jedynie czysto subiektywnymi wrażeniami głównego bohatera. Mówiąc w skrócie: jego omamami.

Kolejnym przykładem na to, że wszystko jest wymysłem głównego bohatera, jest symboliczna scena, w czasie której pochodzi on do jamy, będącej przejściem z naszego świata do krainy świniostworów. I kiedy zagląda w tajemniczą otchłań, słyszy on budzące niepokój dźwięki, które, jak się okazuje… są odgłosami wydawanymi przez niego samego:

Poczułem nagle suchość w gardle i musiałem odchrząknąć. Natychmiast z głębi szczeliny odpowiedział nie kończący się, szyderczy kaszel. Wbiłem wzrok w czarną jamę, na próżno starając się coś wypatrzeć. Zaczęło dusić mnie w gardle i znów odchrząknąłem. Jeszcze raz echo przechwyciło nowy dźwięk, który na przemian to rósł, to malał, aż w końcu stopniowo rozpłynął się w łagodnej ciszy.

Można oczywiście wyjaśnić całe to wydarzenie echem, które zniekształca i powtarza odgłosy wydawane przez głównego bohatera. Jest jednak w dalszych fragmentach coś, co każe się głębiej zastanowić. Otóż zaczyna się pojawiać od tamtego momentu nieustannie motyw wody. Początkowo zaczyna być on tylko słyszalny, ale z biegiem czasu staje się coraz bardziej „namacalny”:

1)Pepper zdążył już się oddalić, widziałem, jak biegł korytarzem z nosem przy ziemi i wydało mi się, że słyszę chlupot wody pod jego łapami!

2)Błyskawicznie wskoczyłem na wąski występ skalny opasujący przepaść i w tej samej chwili ujrzałem ocierającą się niemal o mnie ścianę spienionej wody, która z potężnym hukiem runęła w rozwartą otchłań.

3) Zrozumiałem teraz, skąd bierze się w piwnicy wilgoć i hałas. Wielki loch łączył się z Piekłem (jak mieszkańcy nazywali okolicę – M.B.), klapa w podłodze leżała tuż nad nim, a wilgoć w powietrzu pochodziła z wody spadającej w podziemną przepaść.

Nieprzypadkowo woda pojawiła się akurat w tych fragmentach, które poprzedzają rozdział XIV, zatytułowany Morze Snu. W tej części książki możemy przeczytać, jak główny bohater spotyka się ze swoją zmarła ukochaną. Istotne jednak jest to, że całe to spotkanie odbywa na morzu, które w kulturze jest już głęboko zakorzenionym symbolem „prawdy zatopionej w podświadomości”. Dzięki temu możemy ze znacznym prawdopodobieństwem przypuścić, że wchodzenie do otchłani było symbolicznym wejściem do własnego umysłu, w którym zachowana była pamięć głównego bohatera o swojej ukochanej. Wtedy odgłosy dochodzące z jamy byłyby odgłosami samego protagonisty, a raczej jego psychiki.

Jeżeli ktoś nie czuje się jeszcze przekonany do takiego kierunku interpretacji, przywołam kolejny argument, który jest – jak mi się wydaje – bardzo znaczący. Otóż niewątpliwie miejscem, które jest najistotniejsze dla fabuły, jest dom głównego bohatera. To z nim związane są wszystkie wydarzenia, to właściwie w nim mają miejsce wszystkie najbardziej szalone wizje autora rękopisu. A trzeba pamiętać, że dom „często występuje jako emblemat ciała ludzkiego (…). Jego otwory wyobrażać mają otwory ciała, dach i strych – głowę, świadomość i rozum, kuchnia – przemiany psychiczne lub alchemiczne, piwnice – popędy, instynkty, podświadomość”. A we wcześniej już przytoczonym cytacie podkreślone było, że klapa w piwnicy łączy się z Piekłem, które jest bramą do „innych światów”, jakie widzi bohater. Podświadomość jest więc łącznikiem z tymi wizjami.

No dobrze, powiecie, ale skoro to wszystko jest omamami głównego bohatera, to jaki cudem brali w nich udział jego siostra oraz Pepper? Otóż jestem skłonny twierdzić, że również oni byli wymysłem głównego bohatera. Dlaczego? Już wyjaśniam. Kiedy bohater powrócił ze swojej „podróży w przyszłość”, okazało się, że z psa została kupka popiołu. Miałoby to znaczyć, że wszystko wydarzyło się naprawdę, czas naprawdę „skoczył do przodu” o kilka milionów lat, więc pies najzwyczajniej w świecie postarzał się o ten czas. Jednak dlaczego to samo nie spotkało chociażby siostry głównego bohatera? Byłoby to wysoce nielogiczne, chyba że… znów mamy do czynienia z wizjami protagonisty. Bo czy fakt, że z psa o imieniu Pepper (ang. pieprz) został szary pył, nie daje do myślenia? Jest to dowód albo na dość czarny humor Hodgsona, albo na to, że główny bohater od początku do końca tego psa sobie wymyślił. Psychika posługuje się symbolami, o czym pisał już Freud, a przekształcenie się „Pieprzu” w kupkę ciemnego proszku zdaje się potwierdzać tę tezę.

Jest jednak coś, co bardziej zwraca uwagę na to, że postaci związane z głównym bohaterem są jego wymysłem. Mianowicie fakt, że na przestrzeni całego rękopisu nigdzie (!) nie pojawiają się ich słowa (w przypadku psa byłoby o nie trudno, chodzi tutaj o Marię). Jedyna komunikacja, jaka się tam pojawia, ma miejsce w relacjach głównego bohatera, np. „następnego ranka podczas śniadania zagadnąłem od niechcenia siostrę, jaki mamy dzień tygodnia, i przekonałem się o słuszności mych podejrzeń” czy „w domu zaniepokojona siostra wypytywała, co się stało Pepperowi”. Przez nawet króciutki fragment tekstu nie pojawiają się słowa bezpośrednio wypowiedziane przez jego siostrę. Powiecie, że jest to kwestia formy dziennika, który przewiduje jedynie relacje wydarzeń, a nie wprowadzanie dialogów? Nic podobnego, słowa głównego bohatera pojawiają się w formie dialogowej:

1)- Na Jowisza, toż to świnia! – krzyknąłem zrywając się na równe nogi.

2)-Uciekaj! – krzyknąłem w odpowiedzi. – Uciekaj, jeśli ci życie miłe!

Główny bohater nie wzbrania się przed ubraniem swoich wypowiedzi w formę dialogową, podczas gdy wypowiedzi innych pokazuje jedynie w formie relacji. Podkreślę jeszcze raz: żadna z postaci mieszkająca w domu wraz z głównym bohaterem nie wymówiła w rękopisie ani jednego słowa, nie wydała ani jednego dźwięku. Jedyne słowo nienależące w rękopisie do protagonisty, należało do jego ukochanej. Która, jak już wspomniałem, jest martwa. Widać więc wyraźnie, że wszystko, co zostało przedstawione w rękopisie, można z dużym prawdopodobieństwem uznać za majaki głównego bohatera. Sugeruje to też sam Hodgson, który pisał we wstępie:

Kuliste ciała na niebie (czyli wizje głównego bohatera – M.B.), tak jak zostały przedstawione, wydają się być zdumiewającym opisem – jeśli nie „dowodem” – stanu naszych myśli i uczuć w świecie Rzeczywistości. (…) Ale tenże właśnie opis uświadamia nam różne idee istnienia światów myśli i uczuć działających w związku z naturalnym porządkiem rzeczy i odpowiednio od niego uzależnionych.  

Światy, które widział główny bohater, były światami „myśli i uczuć”, czyli tego, co sam sobie wykreował. A czemu nawiedzały go takie, a nie inne wizje? Odpowiedź znajduje się w wierszu dołączonym do rękopisu, a którego strofy „wyglądały, jakby napisane zostały wcześniej niż rękopis”. Można je przeczytać tutaj. Widać  wyraźnie, że emocje zawarte w tym wierszu znajdują swoje odzwierciedlenie w fabule powieści. Mamy gwiazdy, morze, ukochaną, której nie ma. Nie będzie nadinterpretacją stwierdzenie, że wiersz i rękopis zostały napisane przez jedną i tę samą osobę. Emocje wywołane stratą ukochanej, które zostały opisane w wierszu, stały się w końcu tak potężne, że główny bohater oszalał.

Takiej interpretacji nie negują nawet takie wydarzenia, jak fakt, że rodzina, która później zamieszkała w ruinach domu, została „pochłonięta przez ziemię”, a człowiek, który czytał rękopis, czasami był nawiedzany przez sny, w których z jamy docierał do niego szum morza. Pierwsze można wyjaśnić naturalnym zapadnięciem się ziemi, drugie wrażeniem, jakie wywarł na czytającym rękopis – ileż to razy zdarza się nam (a przynajmniej mi) śnić o rzeczach, które na jawie stały się przyczyną naszych wielkich emocji. Możliwość naturalnego wyjaśnienia tych dwóch zdarzeń jest tak samo prawdopodobna, jak tłumaczenia, że miejsce jest po prostu nawiedzone. A mając na uwadze powyższe wywody, szala może przechylać się na korzyść rozwiązania zdroworozsądkowego.

Wracając jeszcze na chwilę do fabuły: nie będę się zagłębiał w tłumaczenie, dlaczego wizje przybrały akurat taką, a nie inną formę. Mógłbym powiedzieć, że świnie są symbolem pożądania i w związku z tym pojawiły się, kiedy główny bohater nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej, przywołując tutaj Melancholię i żałobę Freuda. Mógłbym powiedzieć, że wizja rozpadu Wszechświata jest symbolem pustki głównego bohatera, którego świat się rozpadł w wyniku bolesnej straty. Mógłbym tak pisać i pisać, jednak nie zrobię tego z powodu, który przedstawiłem na początku: czułbym się jak semantyczny wariat. Na siłę próbowałbym wyjaśniać obrazy, dopisując do nich to, czego sam nie dostrzegam. Moim celem było pokazanie, że możliwość obłędu głównego bohatera jest nie tylko „co najmniej dopuszczalna”, ale też – jak mi się wydaje – całkiem prawdopodobna. Nie neguję możliwości tego, że wszystko to przydarzyło się bohaterowi naprawdę, a każde wydarzenie ma swój głębszy sens. Zostawiam jednak to zagadnienie innym.

Tym akcentem kończymy nasze kolejne spotkanie w Akademii Literatury Popularnej. O czym będzie następne? To zależy od Was: wpiszcie w komentarzu tytuł powieści w karpiowych klimatach, której analizę chcielibyście przeczytać na Carpe Noctem, a ja postaram się wycisnąć z niej coś sensownego. Tymczasem tradycyjnie nie zadaję Wam nic do domu.

—–

BIBLIOGRAFIA:

W. Kopa­liń­ski, Słow­nik sym­boli, War­szawa 1991.

S. Lem, Fantastyka i futurologia, Kraków 1973.

M.P. Mar­kow­ski, Psychoanaliza, [w:] A. Burzyńń­ska, M.P. Mar­kow­ski, Teo­rie lite­ra­tury XX wieku, War­szawa 2006.

 

Akademia Litreratury Popularnej #9
Przewiń na górę