Akademia Literatury Popularnej #5

Zwykło się przyjmować, że Polska horrorem nie stoi. Trzeba przyznać, że są ku temu powody: z trzech podstawowych gatunków fantastyki cieszy się on w naszym kraju najmniejszym uznaniem. W przypadku fantasy czy science fiction mamy autorów cieszących się ogromną, międzynarodową sławą: Andrzeja Sapkowskiego oraz Jacka Dukaja. W horrorze takich nazwisk brak. Są oczywiście pisarze, który próbują swoich sił w tym gatunku, jednak nie mogą się poszczycić takimi sukcesami, ja dwaj wspomniani wcześniej autorzy. Domofon, o którym będę dziś pisać, jednocześnie jest potwierdzeniem i zaprzeczeniem tej obserwacji: z jednej strony jest to kawał genialnej grozy, z drugiej natomiast dowodem na to, że coś takiego jak „polski horror” traktowane jest po macoszemu – autor szybko zrezygnował z tej konwencji, przerzucił się na pisanie popularniejszych u nas kryminałów i dopiero dzięki nim zdobył i uznanie, i rozgłos.

Nie znaczy to jednak, że nie czytamy literatury grozy. Wręcz przeciwnie, zachodnie horrory pochłaniamy wręcz w ogromnych ilościach. To zamiłowanie do grozy zachodniej i dosyć niepoważne traktowanie rodzimej (słuszne czy nie – to już zupełnie inny temat) powoduje, że kiedy ukaże się u nas jakiś porządny horror, od razu porównujemy go do zachodnich wzorców. Tak było właśnie w przypadku Miłoszewskiego, który po publikacji Domofonu okrzyknięty został zgodnie „polskim Stephenem Kingiem”. Było to z jednej strony pochlebne, zwracano bowiem uwagę na to, że możemy pisać tak, jak giganci grozy, z drugiej strony zaś ta sama cecha były przez niektórych traktowana jako wada – zarzucano autorowi brak oryginalności. Krytycy ci jednak nie zauważyli jednej, bardzo istotnej rzeczy – że powieść ta z definicji nie może powalać zbytnią oryginalnością, ponieważ jest ona przepysznym pastiszem, umiejętną grą z konwencją.

Do zaniedbanego bloku w warszawskim Bródnie przeprowadza się młode małżeństwo: Agnieszka i Robert. Szybko okazuje się, że nowe miejsce zamieszkania nie będzie dla nowych lokatorów spokojną przystanią. Już w dniu przyjazdu stają się świadkami tragicznego wypadku, w wyniku którego winda ucina głowę próbującemu się z niej wydostać mężczyźnie. Jego twarz zastygła w wyrazie przerażenia, w związku z czym prowadzący śledztwo policjanci podejrzewają, że denata coś musiało przerazić przed śmiercią.

To nie koniec kłopotów: mieszkańców bloku zaczynają dręczyć koszmarne sny, część z nich popada w coraz większą psychozę, a sam budynek w końcu zostaje odcięty przed tajemnicze siły od reszty osiedla. Trójka mieszkańców bloku: Agnieszka, dziennikarz-alkoholik Wiktor oraz osiemnastoletni Kamil postanawiają stawić czoła złu, które w przeszłości zagnieździło się w tym budynku.

Trzeba przyznać, że nazywanie Miłoszewskiego „polskim Stephenem Kingiem” nie było wzięte z kapelusza. Chodzi mi tutaj o galerię postaci, którą autor prezentuje nam w swojej powieści. Każdy, kto jest fanem Stephena Kinga, bez problemu rozpozna schematy, na podstawie których zostały one zbudowane. Zanim jednak wymienię tych bohaterów, muszę podkreślić jedną, ale bardzo istotną rzecz: w zestawieniu tym nie chodzi w żadnym wypadku o to, by na jego podstawie stwierdzić, że autor wzorował się na tych i tamtych powieściach Kinga, koniec, kropka. Cel jest taki, by dane postaci czy sceny jednie skojarzyć z pisarstwem „króla horroru”. Nie chodzi bowiem o to, by udowodnić lub zanegować czerpanie z danego wzorca, ale o to, by pokazać, że powieść Miłoszewskiego budzi takie skojarzenia. Bo to właśnie one są niezwykle istotne dla tej powieści, co wykażę dalej.

Póki co, przejdźmy do postaci.

Mamy więc tutaj dewotkę, która jest tak zaślepiona przez swoją wiarę, że przyczyn obecnej sytuacji mieszkańców bloku dopatruje w karze zesłaną przez Boga, siebie samą zaś postrzega jako jego wysłanniczkę, która ma szanse pokonać zło. U Stephena Kinga dewotki są bohaterkami najbardziej zapadającymi w pamięć i można dostrzec w nich podstawę do zbudowania postaci Wierzbickiej. Szczególnie przychodzi tutaj na myśl kobieta z Mgły – tam też mieliśmy osoby odcięte od świata w jednym budynku, gdzie bohaterka widziała w sobie kogoś, kto może uchronić resztę uwięzionych przed gniewem Bożym.

Kolejną postacią jest Robert, mąż Agnieszki. Jest on niespełnionym malarzem, artystą, co już przywodzi na myśl kolejny ciąg skojarzeń: wszak u Kinga można wymienić całą masę powieści, gdzie głównymi bohaterami są twórcy: Worek kości, Misery, Lśnienie… Szczególnie to ostatnie zestawienie przykuwa uwagę: i tu, i w Domofonie artysta zostaje odizolowany od świata i z biegiem czasu zaczyna wariować, przeistaczając się w brutalnego i psychopatycznego sadystę. Można by wprawdzie przekonywać, że malarz i pisarz to zupełnie co innego, ale 1) wspomniane już zostało, że nie chodzi o stuprocentową zgodność z wzorcem, a jedynie skojarzania, 2) na początku powieści przywołany jest jako motto cytat ze Lśnienia, co wystarczająco chyba kieruje uwagę czytelnika na podobieństwa Jacka Torrance’a z Robertem.

Lśnienie zwraca uwagę nie tylko na Roberta, ale też Wiktora. Wiktor jest dziennikarzem-alkoholikiem, czyli, podobnie jak Torrance, miał problemy z alkoholem, a jego profesją było słowo pisane. Szczególnie jednak zwracają uwagę pierwsze sceny, w których poznajemy obu bohaterów. Obaj szukają pracy, obaj są w trakcie nieprzyjemnej rozmowy kwalifikacyjnej i obaj nie darzą zbytnią sympatią tych, od których ta praca zależy. Pierwsze słowa, które wypowiada Jack w myśli to „nadgorliwy kutasina”, zaś Wiktor w swoich myślach zwraca się do swojego potencjalnego pracodawcy słowami: „Jesteś dupkiem”.

Na wymienieniu tych zależności można już poprzestać i dojść do pierwszego wniosku: widać tutaj podobieństwa z Kingiem, które jednak są bardzo sprytnie zarysowane: na tyle dosadnie, by każdy, kto wychował się na Kingu, wyłapał wszystkie smaczki, na tyle zaś niewyraźnie, by bezpiecznie tkwiły jedynie w sferze fanowskich rozważań – wątpię, by ktokolwiek pokusił się o to, by napisać poważną analizę Domofonu, z której będzie wynikało, że pierwowzorem Roberta był Jack, a cała powieść jest re-writingiem różnych utworów Kinga. Wszystko to tkwi jedynie w skojarzeniach i to na nich bazuje Miłoszewski. Wszelkie pastisze bowiem eksploatują daną konwencję – w lekturze pastiszu powieści kryminalnej nie chodzi przecież o to, by wskazać: „o, ta scena jest z Zapory, ten bohater jest żywcem wyjęty z Ostatniej szansy, a cała intryga przypomina Niewinnego.” Chodzi o to, by mieć wrażenie, że „gdzieś się to już czytało, to już przecież było”. I na podstawie poprzednich akapitów widać wyraźnie, że czytając Domofon, można odnieść wrażenie, że „to już gdzieś było”. A że King jest u nas najpopularniejszym pisarzem grozy, to skojarzenie automatycznie przechodzi na niego. Dlatego nazywanie Miłoszewskiego „polskim Stephenem Kingiem” jest, jak wspomniałem wcześniej, w pewnej mierze uzasadnione.

No, dobrze – możecie powiedzieć – ale skąd mamy pewność, że to jest świadoma gra z konwencją, a nie bezwiedne kopiowanie zastanych wzorców? I tutaj właśnie przechodzimy do clou tego utworu, czyli sprytnego sposobu, w jaki Miłoszewski pokazuje, że ta powieść celowo bazuje na naszych skojarzeniach. Każdy rozdział zaczyna się cytatem, który wedle podpisu miał być czymś w stylu graffiti: a to przytoczony był napis na barierce przystanku tramwajowego, a to w bramie danego budynku, a to na murze. Tym sposobem autor umieszcza powieść w konkretnym miejscu i za pomocą tych szczegółów konstytuuje świat, w którym rozgrywa się utwór. 

Trzeba jednak zauważyć, że robi on to za pomocą graffiti, czyli komunikatów quasi-literackich i literackich (o czym później)! Ten świat jest zbudowany za pomocą elementów „gdzieś przeczytanych”, które kołatają się gdzieś po głowie, by pod wpływem danego impulsu wypłynąć jako skojarzenie. Poza tym, pierwsze „graffiti” jest przecież ewidentnym nawiązaniem do Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa: „Lepiej uważaj. Anuszka już rozlała olej”. Chodzi tu o jedną z pierwszych scen powieści rosyjskiego pisarza, gdzie Woland ostrzeżeniem o rozlanym oleju przewiduje śmierć swojego rozmówcy. Widać więc tutaj wyraźnie, że świat powieści jest zbudowany z rzeczy „już gdzieś przeczytanych”, budzących skojarzenia. Czyli jest niczym innym, jak pastiszem.

Nieprzypadkowy jest też tytuł utworu. Domofon, mimo że wyraźnie zaznaczony w fabule, nie jest głównym elementem, który napędza wszystkie wydarzenia. Miłoszewski mógł zatytułować swoją powieść choćby Winda, ponieważ to ona jest „straszakiem” i motorem napędowym tego dzieła oraz, jak wspomniał autor w posłowiu, to jazda tym właśnie urządzeniem spowodowała powstanie pomysłu na powieść. Powód zatytułowania tego utworu w taki sposób tkwi w samej nazwie domofon. Nie chodzi tutaj jednak o etymologię, ponieważ ta jest grecko-łacińska (łac. domus – dom +  gr.  tele – daleko, phoné – głos), ale o, jak zapewne się domyślacie, skojarzenia. „Domofon” kojarzy się powszechnie (czyli przeciętnie, nie mówimy tu o językoznawcach czy latynistach) jako połączenie słówka typowo polskiego (dom) z wyrazem przejętym prosto z angielskiego (phone). Można więc się tutaj doszukiwać podkreślenia faktu wykorzystania zachodnich wzorców na polskim gruncie, co wykazane zostało w poprzednich akapitach.

Widać więc wyraźnie, że Domofon jest doskonale przemyślanym pastiszem, bazującym na czytelniczych skojarzeniach, jest swoistą zabawą z konwencją. Można jeszcze czytać tę powieść na inny sposób, mianowicie pod kątem psychoanalizy. Wątek intertekstualności wydał mi się jednak bardziej interesujący, więc na nim się skupiłem. By nie zostawiać jednak niedosytu, pokrótce zarysuję to, co Miłoszewski przejął z Freuda – mroczne siły, które zagnieździły się w bloku, powodowały u mieszkańców koszmary senne. Każdy z nich śnił to, co przerażało go najbardziej – każdy z nich śnił własne lęki. Ze strachu nigdy „nie dośnili” swoich snów do końca.

Freud w pracy marzeń sennych doszukiwał się właśnie zamieniania tego, co ukryte, w to, co jawne. W snach bohaterowie realizowali swoje lęki. W psychoanalizie sukces terapii zależał właśnie od uświadomienia sobie przez pacjenta tego, co wyparł. W Domofonie ostateczna konfrontacja z siłami zła rozgrywa się w piwnicy i polega ona na tym, że Wiktor musi mieć odwagę przeżyć swój koszmar w całości, uświadomić sobie, co kryje się za drzwiami, do których zmierzał w czasie każdego snu. Kiedy wygrywa wewnętrzną walkę i kładzie dłoń na klamce, pojawia się zjawa, która mówi: „Nie trzeba. Wystarczy, że wiesz.” Po tym cały koszmar ustępuję. Wiktor, uświadomiwszy sobie swój lęk, wyleczył cały blok.

Nieprzypadkowe jest też miejsce konfrontacji. Freud wyróżnił trzy instancje, z których składa się ludzka psychika: id, ego, superego. Pierwsza z nich to podświadomość, w której kryją się nasze popędy, wyparte treści itd. Druga to nasze „świadome ja”, natomiast trzecia to instancja sumienia, nakazów i zakazów kulturowych, społecznych, etc. Gdyby chcieć to rozrysować na planie „domu”, superego byłoby strychem, pokoje ego, zaś id byłoby piwnicą. Nie dziwi więc, czemu ostateczne starcie miało miejsce w piwnicy, skoro to ona jest odpowiednikiem tego, co wypieramy z naszej psychiki, co ukrywamy przed samymi sobą.

Nieprzypadkowo też skonstruowana została sylwetka Roberta. Uczynienie z artysty psychopaty nie jest tylko nawiązaniem do „zachodniego wzorca”. Freud pisał o czymś takim, jak sublimacja popędów, która polegać miała na tym, że popęd nie jest skierowany na obiekt pożądania, ale zostaje przekształcony w sztukę. I taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku naszego bohatera: zanim całkowicie zwariował i stał się brutalnym, niewyżytym seksualnie sadystą, wyładowywał swoje emocje w sztuce, malując coraz to bardziej mroczne i przerażające obrazy. To najważniejsze motywy zaczerpnięte z psychoanalizy Freuda, które zostały wykorzystane w tej powieści.

To już koniec naszego kolejnego spotkania w Akademii Literatury Popularnej. Czy będzie ono ostatnie, zależy od naszych Czytelników: zaczynamy bowiem koncert życzeń. Jeżeli ktoś ma powieść, której analizę i interpretację chciałby przeczytać na Carpe Noctem, to wystarczy napisać w komentarzach jej tytuł i autora. Musi to być jednak książka wpisująca się w tematykę naszego serwisu, czyli przede wszystkim horror, kryminał, thriller, sensacja, ale też niektóre książki z science fiction. Uprzedzam też, że jeżeli będzie zainteresowanie taką formą ALP, to kolejne części będą ukazywały się nieregularnie, bez zapowiedzianych terminów, nie mogę bowiem założyć, ile czasu zajmie mi dotarcie do danej pozycji, przeczytanie jej i sklecenie kilku sensownych zdań na jej temat. Jeżeli zaś ta część okaże się ostatnią, to mam nadzieję,  że tym cyklem przekonałem Was choć troszeczkę, iż literatura popularna nie musi być banalną masówką, a często nawet może się równać, czy to pod względem treściowym, czy strukturalnym, z tzw. literaturą wysoką. Dzięki wielkie za lekturę, nie zadaję Wam nic do domu.

—–

BIBLIOGRAFIA:

M. P. Markowski, Psychoanaliza, [w:] Teorie literatury XX wieku, red. A. Burzyńska, M. P.  Markowski, Warszawa 2006.

Słownik wyrazów obcych, red. Irena Kamińska-Szmaj, Wrocław 2001.

Akademia Literatury Popularnej #5
Przewiń na górę