Polska literatura science fiction swój największy rozkwit przeżywała za czasów PRL-u. Wystarczy tutaj wspomnieć takie nazwiska jak choćby Lem, Wiśniewski-Snerg czy Zajdel. Powody tego swoistego boomu były różne, a jeden z nich (na którym będę się dziś skupiał) był bardzo prozaiczny: poprzez ucieczkę w świat fantastyki pisarze mogli bardzo łatwo oszukać cenzurę, która z zacięciem tropiła wszelkie oznaki krytyki jedynie słusznego systemu. Nie znaczy to jednak, że poprzez stosowanie tych uników pisarze rezygnowali również z tego, co science fiction oferuje niejako z definicji: odgadywania przyszłości oraz poruszania problemów etycznych czy też socjologicznych. Jedną z najznamienitszych powieści tamtego okresu, która w sposób koronkowy wręcz realizuje te wszystkie założenia, jest Limes inferior Janusza Zajdla, które należy do tzw. nurtu social fiction.
Miejsce akcji rozgrywa się w Argolandzie, który jest jedną z wielu bliźniaczych „metropolii” na Ziemi. Społeczeństwo podzielone jest na klasy, które wyodrębnione są ze względu na ich inteligencję: zerowcy mają najwyższy wskaźnik inteligencji, zaś najniższą kastą są szóstkowcy. Pracować mogą tylko ci najbardziej inteligentni, zaś pozostali są na przymusowym bezrobociu. Nie znaczy to jednak, że zostają oni bez środków do życia. W Argolandzie nie ma pieniędzy, przyznaje się natomiast mieszkańcom punkty: każdy co miesiąc otrzymuje taką samą liczbę punktów czerwonych. Przyznawane są też każdemu punkty zielone, jednak ich ilość zależy od inteligencji obywatela – im bardziej lotny, tym więcej zielonych dostaje. Zaś najbardziej cenne punkty, żółte, dostaje tylko lud pracujący, w ramach wynagrodzenia. Czerwone punkty każdemu zapewniają utrzymanie na godnym poziomie, zaś za zielone i żółte można kupić coraz to bardziej ekskluzywne towary.
Jest więc oczywiste, że nawet ci niepracujący chcą zdobyć jak największą ilość żółtych punktów. Sposoby są różne: najprostszym i zarazem najbezpieczniejszym z nich jest wymiana na czarnym rynku – oczywiście wedle czarnorynkowego, wygórowanego przelicznika. Najlepszym sposobem jest jednak korzystanie z usług tzw. lifterów. Są to osobnicy nieprzeciętnie inteligentni, najczęściej właśnie w okolicy klasy zerowej, którzy oszukiwali na testach, by uzyskać jak najniższą klasę, w wyniku czego nie muszą pracować. Wolą zarabiać żółte punkty w inny sposób: pomagają prawdziwym „niskoklasowcom” zdać testy tak, by ci załapali się do grup pracujących. Usługa taka oczywiście słono kosztuje – tyle, aby zapewnić lifterom życie opływające w luksusy.
Głównym bohaterem jest Sneer, jeden z najzdolniejszych – jeśli nie najzdolniejszy – lifter w całym Argolandzie. Mimo starannego ukrywania swojej prawdziwej inteligencji, system w końcu odkrywa, że tak naprawdę jest on ponadprzeciętnym zerowcem. W związku z tym zostaje on wywieziony poza Argoland, gdzie poznaje prawdę o utopijnym świecie: jakiś czas temu na Ziemię przybyli kosmici, którzy byli święcie przekonani, że wymyślili najlepszy i najbardziej sprawiedliwy „system społeczny” we Wszechświecie. W związku z tym przemierzają oni kosmos i narzucają go innym cywilizacjom, oczywiście w imię rozwoju, pokoju i misji oświecania tych słabszych. Wytypowali oni grupę najbardziej inteligentnych Ziemian, zwanych nadzerowcami, a całą resztę umieścili w Argolandach. Nadzerowcy zaś mieli utrzymywać w ryzach cały ten system, aby nie narazić się na gniew przybyszów z kosmosu.
Najpierw zajmijmy się tym aspektem, który został ukryty przed oczami cenzury, czyli krytyką PRL-u. System przedstawiony w powieści jest tylko pozornie utopijny. Z biegiem czasu okazuje się, że wskutek działalności lifterów najwyższe funkcje w społeczeństwie pełnią najwięksi idioci. Zapewnienie każdemu godnego życia też nie sprawdza się w praktyce. Czarnorynkowa wymiana walut, gdzie czerwone wymienia się na zielone, aż do złudzenia przypomina cinkciarską działalność tamtego okresu: ludzie wymieniali walutę socjalistycznego państwa (dlatego kolor czerwony), za którą nie można było de facto kupić nic prawdziwie potrzebnego do godnego życia, na dolary, czyli popularne „zielone”. Właściwie jednak nawet ci zarabiający żółte są nikim w porównaniu z nadzerowcami, którzy egzystują poza Argolandem. Sneer, po poznaniu tamtego życia, dzieli się z czytelnikiem takim spostrzeżeniem: „Jakże żałośnie przedstawiały się przy tym wszystkim nędzne warunki bytowania tłumu ludzkich pionków, przesuwanych na gigantycznej planszy aglomeracji, w tamtym świecie pozorów”.
Mamy więc mieszkańców Argolandu, będących zwyczajnym ludem, któremu wciska się nieustannie kit, że jego życie jest piękne i doskonałe. Mamy nadzerowców, którzy są naszą klasą rządzącą: trzymają w ryzach tłumy, a sami korzystają nieustannie z uroków „prawdziwego życia”. Kim zaś byliby tajemniczy kosmici? Tego chyba nie trzeba wyjaśniać: chodzi oczywiście o Związek Radziecki, który próbował przeszczepić na grunt innych państw jedyny słuszny system, czyli ten komunistyczny. Zajdel w zmyślny sposób przedstawił też wymówki nadzerowców, którzy tłumaczyli swoje postępowanie zdumionemu i zniesmaczonemu Sneerowi strachem przed gniewem kosmitów:
Staraliśmy się zachować pewne pierwiastki historycznych uwarunkowań naszego społeczeństwa. Chcieliśmy zachować nasze, ludzkie i ziemskie wartości i zdobycze. […] Marzeniem naszym jest utrzymanie bieżącej sytuacji, jak najdłużej można. Nie dlatego, byśmy uważali ją za dobrą, lecz dlatego, że jest to jedyny sposób uchronienia się przed jeszcze gorszym.
Dla porównania warto przedstawić fragment wywiadu z Jakubem Bermanem, jednego z dygnitarzy Polski Ludowej:
Do wyboru więc mieliśmy, albo postawić się w sytuacji, że Związek Radziecki zrobi, co zechce, siedzimy przecież w środku i od niego zależy, czy będzie u nas tak, czy owak, albo szukać z nim jakiegoś kompromisu, dającego możliwość doczekania do lepszych czasów. Zawiły splot. Summa summarum nie było dla Polski ani przedtem, ani teraz innej alternatywy, jak trwanie w tym kształcie, co jest, i za wszelką cenę utrzymanie tego kształtu, jaki jest, bo stanowi on dla nas jedyną szansę. […] Zawsze staraliśmy się zapewnić Polsce jak największą autonomię i opieraliśmy się sugestiom oraz moralnym nawet naciskom, by kształtować Polskę na ich modłę i jeszcze więcej korzystać z doświadczeń radzieckich. […] My w tych ponurych, trudnych czasach, w których nie było może szans na wyraźnie przeciwstawienie się, a potem także nie, manewrowaliśmy, łagodziliśmy pewne rzeczy, obchodziliśmy je i modulowaliśmy.
Brzmi podobnie, prawda?
Mamy już więc krytykę systemu, warto zatem skupić się na drugim aspekcie powieści, czyli tym, jak diagnozowała i przewidywała przyszłość oraz w jaki sposób poruszała tematy socjologiczne i moralne. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to dość trafne opisanie tego, czego jesteśmy dziś świadkami, czyli globalizacji. Na całej Ziemi rozsiane były identyczne Argolandy, w których wszystko wyglądało tak samo, było wręcz identyczne. Dzisiaj, w epoce wszechpotężnych mediów, reklam i uniwersalnego niemal języka angielskiego, cała nasza cywilizacja niebezpiecznie się do siebie upodabnia.
Zajdel z zadziwiającym profetyzmem odniósł się też do kapitalizmu. Autor podróżował po świecie, a Limes inferior pisał nie tylko w Polsce, ale też m.in. w Stanach Zjednoczonych. Przedstawił on więc w swojej powieści karykaturę tego, do czego może prowadzić nieustannie potęgowany konsumpcjonizm. W społeczeństwie Argolandu, gdzie niemal wszystkie prace wykonywały za człowieka maszyny, zostały wyprodukowane urządzenia, które doprowadziły cały ten system do kuriozum. Otóż, w sprzedaży pojawiły się androidy, które… wyręczają człowieka w uprawianiu seksu, kopulując ze sobą. Tym sposobem najbardziej intymna sfera człowieka została zredukowana do kategorii produktu. Seks właściwie można uważać za produkt od zarania dziejów, by wspomnieć chociaż o najstarszym zawodzie świata. Tutaj jednak zjawisko to zostało posunięte do ekstremum: sprzedawana jest już nie tylko przyjemność seksualna, ale sam akt w swojej najczystszej postaci.
Ciekawy jest też motyw czarnorynkowych handlarzy punktami, lifterami i całym podziemiem gospodarczym ukazanym w powieści. Jak się okazuje, nadzerowcy doskonale zdają sobie sprawę ze wszystkich tych procederów, a mimo to nie walczą z nimi. Ba, dają na nie nawet ciche przyzwolenie. Dlaczego? Zajdel tłumaczy to w ten sposób:
Tylko bowiem oni, przez zawistnych współobywateli nazywanych pasożytami – byli w istocie jedynym bezspornie niezbędnym składnikiem społeczeństwa Argolandu, jego florą bakteryjną, ułatwiającą przebieg procesów społeczno-ekonomicznych, smarem umożliwiającym funkcjonowanie tego wymyślonego, sztucznego systemu, który bez nich zgrzytałby o wiele głośniej i zacinałby się katastrofalnie.
Sofistyczne rozumowanie? W żadnym wypadku. Jest to fakt badany nawet przez socjologów. Robert Merton wprowadził pojęcie „funkcja ukryta”, która w społeczeństwie jest właśnie takim undergroundem – nielegalne transakcje, szara strefa, etc. Stwierdził on, że skoro ten element systemu funkcjonuje nieustannie i niezależnie od czasów, to musi on zaspokajać potrzeby danej części społeczeństwa. Gdyby się nad tym zastanowić, jest w tym pewna logika. Ludzie pracujący na czarno napędzają na swój sposób gospodarkę: choćby poprzez wydawanie pieniędzy, które nielegalnie zarobili.
Skoro już zatrzymaliśmy się przy socjologii, warto wspomnieć o lansowanej formule 20:80, wedle której tylko 1/5 pracującej ludzkości byłaby spokojnie w stanie wyprodukować towary i świadczyć usługi na takim poziomie, na jakim jest światowy popyt. I tak mamy też w powieści: pracują tylko ci najbardziej inteligentni, a reszta może się bezkarnie obijać. Z formułą 20:80 związane jest też określenie ukute przez Zbigniewa Brzezińskiego, tittytaintment, które miałoby oznaczać środek, za pomocą którego można panować nad pozostałą, niepracującą częścią ludzkości (80%). Ów środek miałby składać się z odurzającej rozrywki i wystarczającej dla wszystkich ilości pożywienia. U Zajdla jest identycznie:
Mało kto rozumie sytuację, wszyscy oślepli, mają przed oczami tylko kolorowe punkty. Musimy jakoś przeciwstawić się piwno-telewizyjnej pseudokulturze, która się tu wytworzyła. Czy nie zastanawiałeś się, dlaczego oni poją nas piwem i karmią tanią masową rozrywką? Jedno i drugie zawiera ten sam podstawowy składnik: ogłupiacz! Popatrz na tych ludzi! Cóż widzą przed sobą? Życie wypełnione piwkiem i programami rozrywkowymi.
I wreszcie ostatnia z wizji Zajdla, która daje powody do refleksji nad naszą rzeczywistością: chodzi mianowicie o to, jak – mimo pozornej wolności – jesteśmy nieustannie inwigilowani. Mieszkańcy Argolandu posiadają tzw. Klucz: jest to jednocześnie dowód tożsamości, karta płatnicza, GPS, który wskazuje, gdzie dana jednostka się znajduje itd. I to wszystko w jednym, prostokątnym kawałku metalu. Przychodzą na myśl nasze dowody osobiste i karty bankomatowe, a także to, że za pomocą sygnału telefonu komórkowego można bez problemu sprawdzić, gdzie aktualnie jesteśmy. Nic, tylko czekać, aż te wszystkie kawałki plastiku złączą się w jedno urządzenie.
Na koniec wspomnę jeszcze kilka słów o motywie zupełnie nieistotnym z punktu widzenia powyższych rozważań, ale ciekawym dla fabuły powieści. Otóż, jest nią swoistą polemiką z Adamem Wiśniewskim-Snergiem. Dość wspomnieć, że ksywa głównego bohatera, Sneer, jest dziwnie zbieżna do „Snerg”. Wiśniewski-Snerg stworzył koncepcję Nadistot, wedle której dookoła nas żyją istoty wyższe od nas poziomem, jednak my nie potrafimy ich dojrzeć, traktujemy je jako naturalny element naszego, antropocentrycznego świata. Można nas porównać do kury, który nie dostrzega człowieka jako istoty wyższej od niej, a fakt, że rzuca jej ziarno i zagania kijem do kurnika traktuje jako element jej „kurocentrycznego” świata. Jednym z głównych założeń tej teorii jest to, że istota niższego poziomu nie potrafi dostrzec swojej Nadistoty. Jednak nie czas i miejsce na to, by dokładniej zagłębiać się w tę koncepcję – wszystkich zainteresowanych odsyłam tutaj.
I to jest właśnie fakt ciekawy z punktu widzenia Limes inferior. Mieszkańców Argolandu i nadzerowców można by uznać za luźne nawiązanie do tej teorii – wszak ci piersi nie widzieli nigdy na oczy tych drugich, ba, nawet nie wiedzą o ich istnieniu, a wszelkie efekty działań i pracy nadzerowców traktują jako coś naturalnego, oczywistego. Podobnie nadzerowcy: nigdy nie widzieli kosmitów, nie wiedzą, jak oni wyglądają. Wszystko to tylko przypuszczenia. Nadzerowcy byliby więc kimś w rodzaju Snerga: nie weszli na wyższy poziom Nadistot, nie mogą ich zobaczyć, ale wierzą w ich istnienie. Dlatego też Sneer stał się w końcu nadzerowcem. A jak Zajdel odniósłby się do tej koncepcji? Wyśmiałby ją. Nie zgadzał się z autorem Robota i dawał mu to odczuć w prawdziwym życiu, dał temu również upust w powieści. Zakończenie, absolutnie baśniowe, przekombinowane i nawiązujące do Alicji w Krainie Czarów, uważane przez wielu czytelników za nieudane i pisane na kolanie, jest tak naprawdę przytykiem skierowanym w Teorię Nadistot – ot, trzeba to włożyć między bajki.
Limes inferior jest powieścią, której przewidywania w zadziwiający sposób spełniły się lub spełniają na naszych oczach. Jednak nie zawsze takie wizje są trafne. Przykładem może tu być Ubik Dicka, którego akcja rozgrywa się w latach 90., i już dziś możemy śmiało stwierdzić, że większość przewidywań okazała się chybiona. Warto jednak przyjrzeć się tej powieści pod innym kątem. A jakim? O tym za napiszę podczas następnego spotkania, które odbędzie się z pewnym opóźnieniem: po Wielkanocy.
—-
Bibliografia:
J. Kamińska, „Limes inferior” Janusza A. Zajdla, czyli w trybach machiny społecznej, [w:] Polska literatura fantastyczna. Interpretacje, red. A. Stoff, D. Brzostek, Toruń 2005.
M. Parowski, Fantastyka i reszta świata, [w:] Była sobie krytyka. Wybór tekstów z lat dziewięćdziesiątych i pierwszych, red. D. Nowacki, K. Uniłowski, Katowice 2003.