Groza przybiera różne oblicza. Do jednych czytelników silniej przemawiają historie okrutnych morderstw oraz świadectwa najohydniejszych deprawacji. Drudzy potrzebują opowieści o charakterze irracjonalnym, kreujących nadnaturalną atmosferę. Gdzieś w nieprzebranym kalejdoskopie strachu znajduje się także miejsce dla czytelników prozy Thomasa Ligottiego i jemu podobnych: czytelników próbujących poznać źródła nękającego nas szaleństwa oraz zgłębić smutną prawdę o zgrozie rzeczywistości. Miejsce dla wszystkich, którzy grozę dostrzegają nie tyle w wymyślnych fantazjach, co w codziennej szarości i monotonni życia.
Obnażanie ponurego wizerunku współczesnego świata, pisanie o problemach człowieka – zarówno najistotniejszych oraz tych mniej znaczących – nie należy do zadań prostych. Nie wszyscy chcą słuchać o zgniliźnie, przemijaniu, trudach dorastania czy szalejącej pandemii. Nie do każdego trafiają wywody o charakterze pesymistycznym, choćby były niebywale trafne. Nic w tym dziwnego. Bądźmy szczerzy: ilu z nas pragnie usłyszeć, że jego rodzinne miasto to „żałosny zewłok, zaś dzielnica […] ma wszelkie cechy zmarłego serca gnijącego trupa”*? Tym bardziej jednak powinniśmy dopingować młodych twórców chcących mówić o rzeczach trudnych. Twórców pokroju Łukasza Gamrota. Osoby demaskujące choroby trawiące dzisiejsze społeczeństwa.
Lektura Żółci wymaga od czytelnika skupienia – szczególnie, jeżeli odbiorcy nie po drodze ze współczesną poezją – i zaakceptowania gromady umownych symboli. Alegorii skrywających brudy, których wolimy nie dostrzegać. W dodatku, na pierwszy rzut oka Żółci daleko do grozy. Przynajmniej grozy, z którą mamy najczęściej do czynienia. Skąd zatem moje zainteresowanie twórczością Łukasza Gamrota? Odpowiedź jest jedna: choć autor rezygnuje z rekwizytów tradycyjnie kojarzonych z horrorem i nie snuje klasycznych opowieści niesamowitych to potrafi przestraszyć. Zagadnienia przez niego poruszane są jak ciemne, bardzo długie schody w dół, które z jednej strony pociągają i fascynują, z drugiej przerażają. I to właśnie one są źródłem strachu oraz przygnębienia towarzyszącego nam w trakcie odkrywania kolejnych utworów. Przeczytawszy O czym śpiewają pustynne kaszaloty oraz Czystą Ziemię ponownie zacząłem rozmyślać nad celowością naszego pobytu na Ziemi. Wiem, że pewnych drzwi czasami lepiej nie otwierać, ale naprawdę ciężko przejść obok nich zupełnie obojętnie. Pojawiły się pytania o Wielki Finał, do którego my, wielcy egoiści – czy wręcz zarazki intelektualne, zarazki cielesne, jak pisał Thomas Ligotti w Czystości – nieuchronnie zmierzamy. Myślę, że właśnie w tym tkwi siła poezji Łukasza Gamrota. Chociaż jej pesymistyczny wydźwięk wali obuchem w głowę, to jednocześnie zmusza czytelnika do zastanowienia. Być może My, wiecznie głodne oraz spragnione rywalizacji wilki, przestaniemy w końcu zabijać i niszczyć wszystko wokół nas. Być może zatrzymamy się, zapobiegniemy nadciągającej katastrofie – mogącej przybrać różnorakie formy: od głodu, przez pandemię, po zaczadzenie – i ocalimy naszą małą wyspę.
Łukasz Gamrot oprócz tekstów przypominających momentami zawoalowane proroctwa – wieszczące ohydny koniec! – raczy czytelnika także utworami sięgającymi ku przeszłości, konkretnie ku przełomowi wieków. Wraz z autorem wracamy na Śląsk, odwiedzamy zrujnowane blokowiska [I pieśń otwarcia], towarzyszymy zapomnianym duchom szukającym tanich i szybkich rozrywek [Wypas]. Przyglądamy się wegetacji tamtejszych mieszkańców, codziennym zmaganiom jakie toczą i ich indywidualnym pomysłom na pokonywanie trudności [Punkt zwrotu]. Oceniamy ich wybory? Nie zawsze. W końcu trudno oceniać samego siebie. Przywołane przez poetę obrazy można bowiem zakotwiczyć w niemalże dowolnym zakątku Polski. O skomplikowanych relacjach z ojcem [Gorzkie lato, Pierwsza rzecz o moim smutnym ojcu], o fascynacji współżyciem seksualnym [Piosenka o dojrzewaniu, Krew; druga dekada sierpnia] może opowiedzieć co druga osoba. Podobnie jak i o marzeniach, które padły ofiarą takich a nie innych wyborów [Żółć].
Łukasz Gamrot nie ubarwia rzeczywistości i nie idzie na żadne kompromisy. Wyraźnie próbuje nami wstrząsnąć i wskazać nam błędy, które nierozważnie popełniamy. Boleśnie przypomina o mrocznych stronach naszej przeszłości oraz karci nas za hołdowanie fałszywym wartościom. Dokonuje tego w zbyt drastyczny, chory sposób? Być może potrzebujemy takiego zimnego prysznica. Oczyszczenia, które pozwoli nam wrócić na właściwe tory. Świat malowany przez Gamrota nie należy do przyjemnych, ale jest przynajmniej prawdziwy. Jeżeli czytając o nim odczuwamy strach, w naszych sercach narasta panika to wierzę, że jest to właściwa reakcja. Powinniśmy się bać, bo żyjemy „w coraz boleśniej pękającej ranie”**. O tym właśnie mają czytelnika przekonać i de facto przekonują teksty zawarte w Żółci.
Od strony wizualnej komiks – o nim bowiem rozmawiamy, o dziwnym tworze zwanym komiksem poetyckim – wypada bardzo dobrze, tj. idealnie uzupełnia ponure wywody autora Żółci. Gorzkie prawdy wypowiadane przez poetę podkreślają ekspresywne plansze, wypełnione drastycznymi, niekiedy wręcz makabrycznymi rysunkami. Ilustracje zdobią atrybuty kojarzone częściowo z grozą – czaszki ociekające krwią, rozczłonkowane części zwierząt – oraz symbole ujawniające największe grzechy dzisiejszego społeczeństwa. Dodatkowo artysta Artur Denys operuje zaledwie paroma kolorami – głównie odcieniami czerwieni i czerni – które w połączeniu z umownymi konturami poszczególnych obiektów tworzą niesamowity efekt. Niektóre z plansz – ot, chociażby kaszalot wtłoczony w plastikową butelkę czy wilki chłepczące krew ofiar – zostaną ze mną na bardzo długo.
Łukasz Gamrot w jednym z wywiadów wyznał, że absolutnie nikt nie czyta poezji. Uważam to za zbyt daleko idące uproszczenie, ale rozumiem jego autora. Młodemu poecie ciężko zaistnieć w świadomości dzisiejszych czytelników. Wiersze najczęściej utożsamiamy z czymś trudnym oraz zawiłym w odbiorze. Podchodzimy do nich z dystansem, bojąc się posądzenia o ich niewłaściwą interpretację. Połączenie poezji z jej graficzną formą przekazu bez wątpienia było dobrym posunięciem ze strony autora Żółci. Prace Artura Denysa pomagają w odbiorze poetyckiej wizji Gamrota, przy czym nie tłamszą jej neurotycznego wydźwięku. Zapewne zaciekawią większą liczbę odbiorców, niż gdybyśmy otrzymali jednie tradycyjny tomik wierszy. Słowa uznania dla poety, artysty i szeregu podmiotów – dla Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, dla Fundacji Rozwoju Inicjatyw Regionalnych w Katowicach oraz Instytutu Literatury – za Żółć. Tekstów otwarcie mówiących o problemach dzisiejszego świata powstaje bardzo mało, co więcej zwykle nie cieszą się wielką popularnością. Tym bardziej właśnie należy mówić głośno o literackich perełkach.
* Chemik T. Ligotti, w: Pieśni umarłego marzyciela; wyd. Okultura; Warszawa 2020.
** Prośba o wybaczenie Ł. Gamrot, w: Żółć; wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Fundacja Rozwoju Inicjatyw Regionalnych w Katowicach; Łódź 2020.