W szwedzkim miasteczku Linköping zaczyna się wiosna i natura budzi się do życia – rozkwitają kwiaty i wybucha bomba, zabijając dwie dziewczynki, które wraz z mamą wyszły na spacer. Wiosną budzi się i to, co dobre, i to, co złe. Wreszcie wiosna to też pora, gdy trzeba ostatecznie odrzucić to, co było wcześniej: komisarz Malin Fors żegna swoją matkę i nadal toczy – chwilowo zwycięską – walkę ze swoim alkoholowym nałogiem. Znów wojuje na gruncie zawodowym, bo nie potrafi nie zaangażować się nadmiernie w prowadzoną przez siebie sprawę, i znów traci panowanie nad swoim życiem prywatnym, nad kontaktami z rodziną, a nawet kochankiem, z którym – jak myślała – łączy ją tylko seks.
Mons Kallentoft nie zmienia formuły, ale ją udoskonala. Do jego powieści przekonywałem się stopniowo; po Śmierci letnią porą miałem odczucia ambiwalentne, bo lektura ta była dla mnie tyle intrygująca, co i wyczerpująca; Jesienna sonata sprawiła, że rzeczywiście poczułem w kościach jego prozę, zaś Zło budzi się wiosną, ostatnio wydany tom serii, wzbudził już mój ogromny entuzjazm.
Znów mamy więc do czynienia z ciężkim kryminałem o mocno zaakcentowanych wątkach psychologicznych, kryminale pisanym niezwykle barwnym, soczystym i poetyckim stylem, kryminałem policyjnym, współczesnym i skonstruowanym tak, by tytułowa pora roku stanowiła jego niezwykle intensywne i wyraźne tło, niejako nasączając całość charakterystyczny smakiem, który naprawdę mocno może na czytelnika oddziaływać. Wreszcie to znów powieść nieco nietypowa; pisana w czasie teraźniejszym, bardzo delikatnie tracąc strumieniem świadomości. Autor osadza zmarłe w powieści osoby w chórze, który komentuje bieżące wydarzenia, dodając im zarówno niesamowitości, jak i dramatyzmu.
Nie będę przesadzał, jeśli stwierdzę, że Kallentoft poradził sobie z zadaniem znakomicie. Tajemnica zbrodni jest przewrotnie zaprojektowana i niebanalna, droga dochodzenia jak najbardziej satysfakcjonująca, a życiowe perypetie komisarz Fors – tak jak w poprzednich częściach – są przygnębiające i bardzo intymne. Znać, że autor zaczynał swoją literacką przygodę od powieści obyczajowych, bo znakomicie czuje się w sprawach często drobnych, ale dla czytelniczego odbioru nie bez znaczenia.
Kallentoft z powieści na powieść staje się coraz lepszy – zyskuje w jego utworach i narracja i bohaterowie, i wreszcie wątki kryminalne. Moim zdaniem znakomitym zabiegiem było delikatne uchylenie duszyczkom martwych dziewczynek drzwi do świata doczesnego, tak że Malin mogła „przeczuwać” ich myśli i obecność – choć jednocześnie trudno mówić tu o manifestacji duchów. Zabieg ów nijak nie zmienia przynależności gatunkowej powieści.
Sam mam do nadrobienia jeszcze pierwszą część cyklu o Malin Fors i z całą pewnością będę się starał przeczytać ją wkrótce, jeszcze przed polskim wydaniem Piątej pory roku, która jest już bodaj w planach wydawnictwa. Potencjalnym czytelnikom też polecam zacząć od początku, bo zaręczam, że cykl ten jest ogromnie godny uwagi i nie zgrzeszy, kto pochłonie go w całości – zwłaszcza, że sposób, w jaki Rebis wydaję tę serię, sprawia, że aż chce się czytać i czytać.
Mons Kallentoft to w żadnym wypadku nie nowy Larsson. Porównywanie tych pisarzy (co wydawnictwo dokonuje na okładce) to nieporozumienie i łatwo byłoby się czytelnikowi zwiedzionemu podobnymi obietnicami rozczarować. Proza twórcy Jesiennej sonaty jest bardziej wymagająca i nie tak sensacyjna, jak legendarne powieści jego pobratymca. Mówiąc o szwedzkim kryminale – jak się często okazuje – mówimy o pisarzach zupełnie różnych, dla których szkoda czasu szukać wyrazistego wspólnego mianownika. I choć lektura ta nawet nie staje w szranki z Millenium, wcale nie jest od niego gorsza. Jedno i drugie to kryminał z najwyższej półki.