Cierpienie, samotność, strach i apatia znamionują życie Freddiego Watsona. Od czasu kiedy podczas pierwszej wojny światowej zginął jego starszy brat George, minęło już 12 lat, a Freddy nadal nie może się otrząsnąć. Po śmierci rodziców, którzy nigdy nie kochali go na równi z utraconym bratem, postanawia wyruszyć w podróż po prowincjonalnej Francji. Ta podróż ma być terapią, próbą wyjścia z odrętwienia.
Pech sprawia, że Freddy trafia na śnieżycę i jego samochód rozbija się o skały. Lekko poobijany, wchodzi na stary szlak i rusza przed siebie w poszukiwaniu ludzi. Po męczącej wędrówce trafia do trochę zapomnianej przez czas wioski Nulle. Znajduje pensjonat, gdzie otrzymuje pierwszą pomoc – suche ubranie i kieliszek czegoś mocniejszego. Madame Galy – właścicielka tego przybytku zaprasza go na wieczór na tradycyjną, coroczną fetę de Saint-Etienne, na której gromadzą się wszyscy mieszkańcy. Freddy spotyka tam piękną Fabrissę i wdaje z nią rozmowę, która całkowicie zmieni jego życie.
„Zimowe zjawy” powstały na bazie krótkiego opowiadania „The Cave”, które Mosse napisała na potrzeby kampanii Quick Reads propagującej czytelnictwo wśród dorosłych. Opowiadania ukazujące się w serii QR nie mogę mieć więcej niż 128 stron.
To, że „Zimowe zjawy” powstały z nowelki naprawdę czuć – w szczegółowych opisach przyrody, architektury, które – choć umiejętne – sprawiają, że akcja jest trochę senna, jakby odwlekana. Mosse pisze w takim starym, gawędziarskim stylu. Napięcie budowane jest krok po kroku i tworzą je bardziej opisy niż dialogi. W nie do końca realnym Nulle unosi się klimat jakiejś tajemnicy.
Choć po części domyśliłam się na czym będzie polegać twist, to w chwili wyjaśnienia historii i tak towarzyszyły mi duże emocje, za co należy się uznanie dla rzemiosła autorki. Tak jak przy swoich poprzednich książkach tak i teraz Mosse inspirowała się autentycznymi wydarzeniami z dalekiej przeszłości.
Wydanie „Zimowych zjaw” to prawdziwa perełka – twarda oprawa, zdobienie okładki, ilustracje oraz wysokogatunkowy papier sprawiają, że wspaniale jest trzymać tą książkę w rękach. Szkoda tylko, że z lekturą można uporać się właściwie za jednym posiedzeniem. Forma została rozbuchana do granic przyzwoitości. Duża czcionka, szerokie marginesy, gruby papier sprawiają, że ta krótka opowieść liczy sobie 233 strony. Może to przynieść rozczarowanie tym, którzy ostrzą sobie zęby na długą lekturę.
Choć krótkie to „Zimowe zjawy” poruszają kilka wątków. Przede wszystkim są niezłą opowieścią grozy, trochę ckliwą historią miłosną oraz moim zdaniem niezbyt udaną rozprawą na temat żałoby.