Konstrukcja tej powieści jest bardzo prosta i znana wszystkim wielbicielom wszelkiej maści thrillerów. Jej głównym czarnym bohaterem jest seryjny morderca, który jeździ pickupem i potrąca nim swoje ofiary, nie przejawiając w tym względzie szczególnej finezji. Postać Justice’a Tripa to typowy przykład gnębionego w szkole, jąkającego się dziwaka. Całkowicie antypatyczny, niezbyt sprytny i stanowiący łatwy do przejrzenia cel śledztwa. Jego przeciwnikiem jest Paris Murphy, policjantka z wydziału zabójstw i jednocześnie koleżanka z czasów szkolnych, przez którą Justice został pobity.
„Zimna krew” jest całkowicie pozbawiona suspensu – nie dość, że czytelnik od razu poznaje mordercę i zostaje cały czas powiadamiany o jego poczynaniach, na jego trop niewiele później trafia sama Murphy. Samo dochodzenie nie jest ani ciekawe, ani szczególnie trudne, przez co policjanci nie mają szans na wykazanie się niezwykłą bystrością, czy interesującymi metodami badawczymi. W pewnym momencie autorka wyjaśnia działanie cyfrowego aparatu fotograficznego, naśladując dialogi eksperta od policyjnych „zabawek” z detektywem, jakie często znajdujemy w tego typu książkach i które zazwyczaj dotyczą o wiele ciekawszych i bardziej zaawansowanych technologii. Już rok po publikacji książki tego typu urządzenia były bardzo popularne, a po pięciu latach opis ten stanowi niezamierzony element humorystyczny, jeszcze bardziej pogrążający nieszczególnie porywające śledztwo.
W czasie lektury można odnieść wrażenie, że główną bohaterkę bardziej zajmują rozterki sercowe – Theresa Monsour zdecydowanie zbyt dużo miejsca poświęciła życiu prywatnemu Murphy i sprawom jej rozpadającego się małżeństwa. Dochodzenie idzie jak po sznurku, kończąc się szybko głównie dzięki słabo rozgarniętemu Tripowi (którego, nie wiedzieć czemu, sama Paris nazywa „bystrym”). Policjantka ciągle powtarza, że nie ma czasu na rozmyślania, a jednak my bez końca tkwimy na jej barce i wysłuchujemy narzekań jej partnerów, przy okazji zastanawiając się, czemu jest ciągle zmęczona, skoro śledztwu poświęca tak mało czasu. Jako główna bohaterka serii kryminałów nie sprawdza się całkowicie – jest za mało wyrazista i przebojowa, ani trochę dowcipna, a jej uwagi trudno nazwać błyskotliwymi.
Tak jak Paris Murphy zawodzi jako główna bohaterka, tak Theresa Monsour w narracji. Autorka cały czas używa bardzo krótkich zdań, szczegółowo opisując wszystkie wydarzenia, jednocześnie ograniczając się do suchej relacji. Efektem są tego typu fragmenty: „Przestała się wycierać. Telefon. Upuściła ręcznik, chwyciła szlafrok z wieszaka na drzwiach i naciągnęła go. Z drugiego ręcznika zrobiła turban na głowę. Wybiegła do sypialni, zawiązując szlafrok. Gdzie tym razem rzuciła aparat? Nie na szafkę nocną. Nie na komodę. Odciągnęła kołdrę i znalazła go w pościeli.” Tłumacz niczego czytelnikowi nie ułatwia, serwując częste błędy i toporny przekład dialogów.
„Zimna krew” Theresy Monsour jest literackim odpowiednikiem filmów sensacyjnych niskich lotów. Chociaż brakuje jej podstawowych wyznaczników dobrej lektury – wyrazistych postaci, interesującej zagadki, suspensu, żywych dialogów i choćby poprawnej narracji – i tak znajdzie swoich amatorów. Składająca się niemal wyłącznie z banalnych rozwiązań, ta krótka książka może stanowić zjadliwą lekturę dla niewymagającego czytelnika. Nie należy spodziewać się po niej niczego więcej.