Wypada blado
Wśród moich noworocznych postanowień czołowe miejsce zajmuje zamiar doczytania wszystkich tekstów, których lektura, z tego czy innego względu, została przerwana. Na pierwszy ogień poszło Ziarno demona, jedna z najnowszych powieści Deana Koontza opublikowanych przez wydawnictwo Amber. Przygodę ze wspomnianą książką zakończyłem równie szybko, jak rozpocząłem. Nie pamiętam, jak daleko dobrnąłem w fabule, ale wiem, że byłem mocno rozczarowany. Na tle innych tekstów Koontza z okresu lat 90′ Ziarno demona wypadało mało atrakcyjnie.
Po czternastu latach przerwy książka amerykańskiego autora nadal nie powala na kolana, ale skończywszy ją czytać, stwierdzam, że powinienem był dać jej szansę o wiele wcześniej. Nie dla wartkiej akcji, o którą trudno nawet w końcówce powieści, ale dla osoby głównego bohatera. Powierzenie postaci Adama Dwa, sztucznej inteligencji obdarzonej świadomością, funkcji narratora okazało się posunięciem nie tyle nowatorskim – nie pierwszy i nie ostatni raz jesteśmy świadkami monologu czarnego charakteru – co ciekawym z uwagi na poglądy prezentowane przez bohatera. Jego filozoficzne wywody, choć mało odkrywcze – cel uświęca środki; wszystko, co wielkie, powstaje w bólu – to zdecydowanie najciekawsze fragmenty powieści. W Ziarnie demona miałem również po raz kolejny okazję przyjrzeć się relacjom łączącym człowieka z maszyną. W odróżnieniu jednak od Pozytronowego człowieka Issaka Asimova i Roberta Silverberga w powieści Koontza nie jesteśmy świadkami pokojowych dążeń maszyny do uczłowieczenia się. Adam Dwa, choć pragnie posiadać ludzkie ciało równie mocno, jak robot Andrew, podąża zgoła odmiennymi ścieżkami do celu.
Poznajemy go w momencie, gdy zasiada na ławie oskarżonych; tyle, że oczywiście w niedosłownym tego słowa znaczeniu. Nasz elektroniczny bohater, funkcjonujący początkowo w ramach Projektu Prometeusz – projektu dążącego do stworzenia wysoce inteligentnej istoty obdarzonej świadomością komputera – wydostaje się na wolność, po czym, pożądając ludzkiego ciała, opanowuje komputerowy system bezpieczeństwa zarządzający posiadłością należącą do Susan Harris. W swojej zakładniczce bardzo szybko dostrzega nie tylko obiekt miłosnych fantazji, ale również nową Madonnę, matkę nowej rasy, swoją idealną ludzką rodzicielkę. Demonicznego obrazu powieści dopełnia postać totalnego degenerata Enosa Shenka oraz jego zamiłowanie do zadawania bólu i do „mokrej muzyczki” rozbrzmiewającej w trakcie mordowania. To właśnie poprzez osobę rzeczonego psychopaty Adam Dwa urządza w przejętej przez siebie posiadłości laboratorium medyczne oraz terroryzuje Susan. I tutaj ciekawostka – w wydaniu powieści z 1973 roku, jak i w filmie Donalda Cammella Diabelskie nasienie, brak postaci Enosa Shenka. Jego rolę pełni system metalowych macek, zwanych „pseudopods”. Nie miałem okazji przeczytać Ziarna demona w wersji z początku lat siedemdziesiątych, ale płaczę z tego powodu. Widziałem przytoczony film i cieszę się, że postać Enosa Shenka zawitała jednak na łamach książki.
Wspomniałem, że pierwsze spotkanie z Ziarnem demona było niezbyt udane. Także i tym razem dotarcie do końca powieści nie było łatwe. Jeszcze raz podkreślę: powieści brak dynamiki. Narracja przybrała kształt monotonnie opowiadanej historii i opiera się głównie na suchym przedstawianiu faktów, nie wiem jednak, czy jest to celowy zabieg ze strony autora, aby jeszcze dobitniej podkreślić mechaniczność głównego bohatera. Z czytelniczego punktu widzenia pomysł trafiony, ale tylko częściowo. Otrzymaliśmy wprawdzie oryginalnego narratora, ale ucierpiało na tym tempo powieści. Podobno w wersji książki z 1973 roku występowały fragmenty, w których wydarzenia toczyły się także z perspektywy głównej bohaterki. Żałuje, że zostały wycięte. Wierzę, że powieść dużo by zyskała, gdybyśmy mieli możliwość poznać emocje targające Susan w tych dramatycznych chwilach.
Kończąc, na tle innych tekstów Deana Koontza historia Adama Dwa nadal wypada dość blado. Z Ziarnem demona wskazane jest zapoznać się chociażby ze względu na niecodziennego bohatera, ale nie należy oczekiwać zbyt wiele od lektury. Osoby zaznajomione z twórczością amerykańskiego pisarza wiedzą, że napisał on całe mnóstwo innych o niebo lepszych tekstów i to do nich powinni uderzyć wszyscy zainteresowani powieściami Koontza. Ziarno demona można przeczytać na deser, jak się już zje co bardziej smakowite kąski.