Po przeczytaniu debiutu literackiego Carofiglio wiedziałem, że jest on autorem, który niewątpliwie potrafi pisać. Po przeczytaniu drugiej części cyklu z mecenasem Guerrierim wiem jeszcze, że potrafi zaskakiwać. Czytając „Z zamkniętymi oczami” nie mogłem wyjść z podziwu, jak dwie książki tego samego autora, reprezentujące ten sam gatunek, a co więcej, posiadające tego samego głównego bohatera mogą się tak bardzo od siebie różnić. Jedynym przejawem wtórności jest ich poziom – niezmiennie wysoki.
Życie Guido Guerrieri wreszcie zaczęło się stabilizować – wyszedł z depresji, znalazł stałą partnerkę, zaczął być uczciwy względem fiskusa, postanowił rzucić palenie. Ze starych nawyków zostało mu tylko trenowanie boksu oraz podejmowanie się spraw, które inni prawnicy w Bari uważają za beznadziejne. Tym razem chodzi o reprezentowanie interesów kobiety, która o znęcanie psychiczne i fizyczne oskarżyła syna jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście, a co gorsza- mającego istotne koneksje w wymiarze sprawiedliwości. Tym sposobem Guerrieri walczy nie tylko o sprawiedliwy wyrok, ale też o przyszłość swojej kariery prawniczej.
Już od pierwszych stron możemy wywnioskować, iż depresja, która nękała głównego bohatera w poprzedniej części, zniknęła bez śladu. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, w książce znajdziemy sporo pysznego humoru, który ukazuje naszego mecenasa w całkiem nowym świetle – nie jest to już poważny prawnik w eleganckim garniturze, ale człowiek sympatyczny, pełen autoironii, z tendencją do zgrywy oraz ciętym dowcipem, u którego elegancja jest tylko dodatkiem. Na szczęście narrator potrafi wywołać nie tylko śmiech czytelnika, ale też rosnące zaniepokojenie, a czasami nawet szczery smutek. Co więcej, to granie na emocjach nie jest chaotyczne, ale zostało przeprowadzone z wyczuciem, przez co książkę czyta się bez chwili znużenia.
Również fabuła jest zaskakująca i przeprowadzona w sposób, którego się kompletnie nie spodziewałem. Po zapoznaniu się ze sprawą mylnie przyjąłem dwa możliwe rozwiązania. Pierwsze polegało na tym, że Guerrieri mimo walki z wpływowym oskarżonym, jednym z najlepszych adwokatów w mieście, a nawet z sędzią prowadzącym, jakimś cudownym sposobem doprowadzi do korzystnego wyroku. Drugą opcją było przegranie sprawy, co pozbawiłoby książkę happyendu, ale też – z uwagi na naprawdę beznadziejne okoliczności sprawy – zachowałoby jej realizm. Okazało się, że autor wybrał trzecie rozwiązanie: całkowite znokautowanie czytelnika, który nieprędko dojdzie do siebie po takim, zadanym znienacka, ciosie, kończącym grę na emocjach mocnym tristamente.
„Z zamkniętymi oczami” jest świetną powieścią, która zaspokoi oczekiwania nie tylko fanów thrillerów prawniczych. Potwierdzi to niewątpliwie spora liczba świadków zapoznanych ze sprawą, a nagrody, które zdobył pisarz, są niezbitymi na to dowodami. Jedyne oskarżenie, jakie mógłbym wysunąć wobec autora to fakt, że napisał on do tej pory tak niewiele książek. A przy takim talencie, jaki posiada, jest to zbrodnia kwalifikująca się na dożywocie.