Stephen Jones to jedna z najbardziej zasłużonych postaci dla literackiego horroru. Od 1990 r. popularyzuje grozę rokrocznie wydając potężne antologie „The Mammoth Book of Best New Horror” (przez pierwszych sześć lat wspólnie z Ramsey’em Capbellem), a od czas do czasu inne „mamuty” traktujące m.in. o wampirach, zombie, potworze Frankensteina, wilkołakach i innych monstrach; serie „Dark Voices”, „Dark Terrors”, a także antologie okolicznościowe („Dark Detectives” czy „Tales of Vacation Horror”). Za swe dokonania był nominowany i otrzymał masę nagród, m.in. Bram Stoker, British Fantasy, World Fantasy, International Horror Guild, Hugo. Dzięki Fabryce Słów mamy okazję zapoznać się z „Mamutem” numer 18, wydanym w 2007 roku. Niestety polskie wydanie „Wielkiej księgi horroru” zostało rozdmuchane do dwóch tomów, ale mimo tego i tak warto.
Tematyka antologii jest wiadoma. Mamy tu przekrój przez praktycznie wszystkie klasyczne motywy grozy, które jednak zanurzone są w sosie świeżości i niestandardowego podejścia do tematu. Stephen Jones przy doborze tekstów mocno zwraca uwagę na ich jakość. Najciekawiej ze wszystkich prezentują się znakomite opowiadania Marka Morrisona „Czego nienawidzi natura” o mężczyźnie, który w osamotnieniu przeżyje dziwną, koszmarną przygodę; Jay’a Lake’a „Amerykańscy zmarli”, gdzie autor w dystopijnej wizji przedstawia swoja wersję amerykańskiego snu; i przewrotne „Głęboko” Ramsey’a Campbella przedstawiającego studium agonalnej wiary człowieka żywcem zakopanego pod ziemią. W zadumę wprowadzają piękne i delikatne „Krokusy” Elizabeth Hand traktujące o nadziei na lepszą przyszłość. Z kolei mocne „Łkanie pośród ciszy” Gene’a Wolfe’a przeraża niesamowitym portretem mordercy, który w końcu odnajduje właściwą dla siebie karę. Świetnie, w swym bardzo króciutkim opowiadaniu „Szafki”, wypada Richard Matheson ukazujący prawdziwy horror osoby nie potrafiącej zmusić się do jedzenia. Przytoczone powyżej przykłady to zaledwie wierzchołek znakomitej uczty dla miłośników niekonwencjonalnego horroru. Dzięki Jonesowi mamy okazję zapoznać się ze sporą ilością młodych lub po prostu nieznanych u nas autorów, którzy już dawno przejęli pałeczkę po Stephenie Kingu, Grahamie Mastertonie i innych tuzach zeszłowiecznej grozy.
O ile same opowiadania stoją na bardzo wysokim poziomie, o tyle polska edycja mocno zawodzi. Tytuł sugeruje, że w środku czeka nas niezła ilość tekstów, niestety w rezultacie otrzymujemy dwa standardowe zbiorki opowiadań, które osobno nie zasługują na miano „Wielkich”. Ukazanie się na polskim rynku pierwszego „mamuta” nie powinno przejść bez echa, powinno być to wielkie wydarzenie zarówno dla wydawcy, jak i czytelników, a tymczasem książeczki zgubiły się po prostu w tłumie. Gdyby całość ukazała się, tak jak powinna, w jednym woluminie, z pewnością wywarłaby zupełnie inne wrażenie. A tak mamy dwa, rozdmuchane do 400 stron tomy, gdzie w oryginale jest ich 512, w tym siedemdziesięciostronicowy i arcyciekawy wstęp Stephena Jonesa. Wydawca ugłaskał mnie nieco świetnymi grafikami Daniela Grzeszkiewicza, które robią olbrzymie wrażenie. Mimo wszystko nalegam, aby zapoznać się z tą antologią, bo nieprzerwanie od dwudziestu lat jest to najlepsza seria grozy po obu stronach oceanu.