Kolejna książka o wampirach? Czy to nie będzie już pięćsetny z kolei wytwór popkultury na ten temat? Czy to jeszcze w ogóle może być ciekawe? Okazuje się, że nie wszystkie możliwości zostały wyczerpane. Można na przykład osadzić akcję w Los Angeles, gnieździe zgnilizny moralnej, rozwiązłości i nieprzyzwoitego bogactwa. Miasto Aniołów może się ponadto poszczycić dużym zagęszczeniem gwiazd filmowych, a czy jest jeszcze jakieś inne środowisko zawodowe wzbudzające tak duże emocje?
„Wampiry Hollywoodu” powstały we współpracy dwóch osób – Adrienne Barbeau, amerykańskiej aktorki starszego pokolenia (grała m.in. we „Mgle” Carpentera) oraz Michaela Scotta, bardzo poczytnego irlandzkiego pisarza. Jak mniemam, pisaniem zajął się Scott, a Barbeau dodała trochę z topografii Los Angeles, kilka sławnych nazwisk i dużo hollywoodzkiego przepychu i rozpusty. Wyszło wiarygodnie.
Kiedy okazuje się, że Charlie Chaplin, Rudolf Valentino i kilka innych wielkich gwiazd starego Hollywood było, (a właściwie nadal są, bo żyją pod innymi nazwiskami) wampirami, nawet nie drgnęła mi powieka. Łyknęłam to zmyślenie bezboleśnie, mało tego, totalnie to kupiłam! Jakby nie było, dzięki choćby „Czystej Krwi” jestem już całkiem przyzwyczajona do myśli, że wampiry są wśród nas…
Tak jak Ovsanna Moore – ponad pięćsetletnia wampirzyca, aktorka i producentka filmów spod znaku „seks, krew i potwory”. Zajmuje się robieniem filmów od wynalezienia kinematografu, „ginąc” i powracając w kolejnych wcieleniach jako własna córka. W dobrze zakonserwowanym i naciągniętym Hollywood nikogo nie dziwi, że prawie wcale się nie zmienia.
Ovsanna ma ciężki orzech do zgryzienia. W mieście grasuje morderca, który w bardzo wyrafinowany sposób zabija osoby związane z przemysłem filmowym. Dotychczasowe ofiary były powiązane z jej firmą producencką, tak więc Ovsanna staje się obiektem policyjnego dochodzenia, co z wiadomych przyczyn nie jest jej na rękę. Musi znaleźć mordercę zanim zginie więcej osób, i ona sama zostanie zdekonspirowana lub zabita.
Rozwój wypadków poznajemy z dwóch źródeł – od Ovsanny i od Petera Kinga, detektywa prowadzącego śledztwo; ich relacje umieszczone są w osobnych, naprzemiennych rozdziałach. Ciekawie jest obserwować to samo zdarzenie z perspektywy dwóch różnych osób. Zwłaszcza, że są to postaci o specyficznym poczuciu humoru, charakteryzującym się dużą dozą ironii i ciętego języka. Niewątpliwie „Wampiry Hollywoodu” bawią; może nie jest to dowcip Woody’ego Allena, ale nie ma się też czego wstydzić.
Lekki język, zgrabnie prowadzone dialogi, szybka akcja powodują, że książkę czyta się ekspresowo. Dla miłośników mocniejszych wrażeń, autorzy przygotowali morze krwi, wnętrzności i odrąbanych członków – pod tym względem powieść ociera się momentami o splatterpunk, ale w bardziej zabawowym wydaniu – takie „Martwe zło” na papierze. Na okładce napisano, że „Wampiry Hollywoodu” są pierwszą częścią z cyklu, i szczerze mówiąc liczę, że tak faktycznie będzie, bo jest to zabawna i emocjonująca lektura. Wszystko ma na swoim miejscu.