Wielokrotnie już narzekałem na wampiry pojawiające się w literaturze. Częstotliwość ich występowania jest iście zatrważająca, co gorsza, bardzo często ilość rozmija się z jakością. Coraz częściej mamy do czynienia ze zniewieściałymi krwiopijcami, które mogą poruszyć jedynie serca co wrażliwszych niewiast (i w sumie taki jest ich cel), albo są tak infantylni, że wprost nie chce się wierzyć, że to istoty żyjące od dziesiątek/setek lat. Na szczęście od każdej reguły są wyjątki i nawet tak zagorzały przeciwnik pijawek z zaciekawieniem przeczyta poświęconą im powieść. Tak właśnie było w przypadku pierwszego tomu cyklu „Wampiraci: Demony oceanu”.
Warto jednak zaznaczyć od razu, że powieść skierowana jest do młodszego czytelnika i może właśnie w tym tkwi jej siła. Nie mamy tu do czynienia z typowym dla literatury wampirzej nadęcia i cierpienia spowodowanego odwieczną samotnością. To prosta i wartka historia przygodowa, pełna przede wszystkim ciepła i miłości dwojga bliźniaków, Grace i Connora, którzy po śmierci ojca chcą uniknąć domu dziecka. Kradną łódź i uciekają od zła tego świata. Pech ich nie opuszcza, straszliwy sztorm rozdziela rodzeństwo. Oboje zostają uratowani przez pirackie statki, z tą różnicą, że Grace trafia na tajemniczy i mroczny okręt tytułowych wampiratów. Tu jednak spotyka kilka istot, które uświadamiają jej, że nie zawsze każdy potwór jest zły.
Jak się łatwo domyślić, akcja powieści jest prowadzona dwuwątkowo, śledzimy naprzemiennie losy Connora i Grace, którzy wciąż połączeni mentalną więzią próbują się odnaleźć. Oczywiście od samego początku, po zapoznaniu ze stylem i formą autora nie trudno przewidzieć zakończenie, jednak przyznać trzeba, że akcja pędzi do przodu w znakomitym tempie i trudno mimo jej swoistej naiwności oderwać się od powieści. Ową naiwność widać szczególnie w konstrukcji postaci drugoplanowych, które są niedopracowane a ich poczynania często banalne i nie zawsze logiczne. Ale jest to już cecha literatury młodzieżowej, w której trzeba czasem wyłożyć kawę na ławę i nie bawić się w domysły. Będzie to na pewno przeszkadzać zwolennikom bardziej wyszukanej literatury, bowiem także dialogi są prowadzone w sposób wprost „łopatologiczny”, niejednokrotnie mogący wywołać kpiący uśmiech na twarzy. Jeśli jednak przebrniemy przez dość toporny początek i przyjmiemy zaproszenie do konwencji jaką proponuje autor spotkamy się z utworem niezwykle wprost przesyconym wartką akcją, brawurowymi przygodami i lekką nutką familijnej grozy. Idealna lektura dla własnego potomstwa lub młodszego rodzeństwa, szczególnie w alternatywie dla Harry’ego Pottera czy innej literatury dziecięco-młodzieżowej.