Jako osobnik permanentnie za, a nawet przepracowany, a nadto obarczony nieprzebranym mrowiem obowiązków, rzadko mogę pozwolić sobie na luksus czytania książek. Przykre, ale prawdziwe. Przyznaję się bez bicia, że najczęściej zapoznaję się z twórczością literacką w niespecjalnie do tego przystających warunkach; w trakcie przemieszczania się pociągami, tramwajami itepe. W efekcie, kiedy tylko udaje mi się przykleić zad do jakiegoś siedliska, natychmiast sięgam po słowo drukowane. Tym razem padło na „Tracę ciepło” imć Orbitowskiego. Książka słusznych rozmiarów, o przykuwającej uwagę delirycznej okładce, która natychmiast skojarzyła mi się z tą zdobiącą płytę „Wild Mood Swings” uwielbianej przeze mnie kapeli The Cure. Nawiasem mówiąc – bynajmniej nie korzystając z zapisków na mankietach – Łukasz O. jest moim ulubionym żyjącym polskim pisarzem.
Ale na tym podobieństwa pomiędzy rzeczonymi dokonaniami artystycznymi definitywnie się kończą. Bo o ile „Wild Mood Swings” uważam za najsłabszy album w bogatej dyskografii Kuracji, to „Tracę ciepło” jest zdecydowanie najlepszą książką, jaka dotąd wyszła spod pióra, sorry, klawiatury Łukasza. Czyta się ją rewelacyjnie, a nieznośna lekkość (nie mylić z banalnością!) stylu sprawiła, że pochłonięty lekturą przejechałem swój przystanek. Akcja, która nie przytrafiła mi się od lat. Darujmy sobie streszczenie powieści, bo kto chce ten i tak pozna jej zawartość. Skupmy się lepiej na tym co wyróżnia „Tracę ciepło” na tle rodzimych produkcji literackich.
Hmm. Rzecz w tym, że – chcąc być uczciwym – muszę napisać, że nie ma za bardzo z czym porównywać tej powieści. Przynajmniej na naszym, fantastyczno groźnym poletku. Łukasz z powodzeniem zajął się nieczęsto obecnie podejmowanym tematem męskiej (nie gejowskiej) przyjaźni, niejako przy okazji z rozmachem kreśląc panoramę staro nowego Kazimierza i wplatając w opowieść liczne wątki ponadnaturalne, a wszystko to z uwzględnieniem przemian kulturowo-politycznych, które stały się naszym udziałem przez kilkanaście ostatnich lat.
Powieść napisana jest żywym i różnorodnym językiem, obfitującym zarówno w wulgaryzmy jak i elementy poetyckie. Nie brak tu celnych obserwacji obyczajowych, pogłębionych filozoficznym zacięciem autora „Szeroki, głęboki, wymalować wszystko”. Nie potrafię oprzeć się pokusie, by nie wspomnieć o tym, że „Tracę ciepło” jest świetnym materiałem na film. Gdyby jakiś sensowny reżyser pokusił się o adaptację… Ech… Marzenia ściętej głowy…? Można oczywiście marudzić (i niektórzy to robią), że z tej powieści dałoby się wykroić materiał na dwie, a może i trzy książki.
Ale zastanówmy się – czy aby na pewno jest to zarzut? W czasach, gdy uznani pisarze taśmowo produkują trylogie, teatrologie i inne „gie”, bez żenady eksploatując te same ograne motywy, warto docenić kogoś, kto ma tyle pomysłów, że nie musi skąpić ich czytelnikowi.
Podobno stworzenie tej książki zajęło Łukaszowi dwa i pół roku. No cóż. Na pewno był to czas dobrze wykorzystany.