I co tu zrobić z takim Orbitowskim? Za co by się nie złapał, to ludziom się podoba. Opowiadania, artykuły, felietony, powieść… Dobrze, że nie śpiewa, bo rodzimi wokaliści już mogliby pakować manatki i jechać do Anglii, by pucować ścierką naczynia w tamtejszych barach. Póki co mogą spać spokojnie, Łukasz Orbitowski nie zacznie śpiewać, głównie pisze.
„Tracę ciepło” to powieść, o której sporo mówiono już od jakiegoś czasu. Autor wreszcie zdobył się na wielowątkową fabułę i dodał swojemu pisarstwu nowego wyrazu. Wydaną wcześniej w formie niewielkiej książeczki powieść „Horror Show” możemy chyba traktować jako wprawkę; tym razem otrzymujemy obszerne, ponad 400-stronnicowe tomiszcze, które zaskakuje spójnością i ogólnym zamysłem.
Powieść składa się z trzech pozornie odrębnych historii, przeplatających się ze sobą. Kuba i Konrad – dwójka bohaterów, których poznajemy pod koniec podstawówki, to postaci, bogate w psychologiczną głębię. Wydarzenia z ich dzieciństwa stanowią klucz do całej opowieści. Kontakt ze światem zmarłych wywarł na nich wielki wpływ i zbliżył do siebie dwa przeciwstawne charaktery.
Konrad, który wcześniej znęcał się nad Kubą, staje w końcu jego przyjacielem. Obaj potrafią czasem zobaczyć tajemnicze „jeziora”, które są światem zamieszkiwanym przez zmarłych.
Konrad to cwaniak, który pochodzi z biednej rodziny i musi kombinować jak tu złączyć koniec z końcem. Z kolei Kuba startuje z pozycji klasowego mięczaka, zaczytującego się w powieściach Mastertona i Kinga. Słucha metalu, pisze wiersze – słowem stanowi typowy przykład nawiedzonego nastolatka, któremu pewne dziwne pomysły nie przychodzą nawet wówczas, gdy już nieco wydorośleje. Pewnie dlatego pracuje głównie dorywczo, a w ramach hobby bierze się za odtworzenie biografii hitlerowskiego żołnierza, który po wojnie został liczącym się wydawcą niemieckich książek religijnych. Jego związek z młodą Polką, romans z marksizmem i śmierć z ręki polskich rzezimieszków, to temat na osobną powieść. Orbitowski dokonuje jedynie syntezy najciekawszych wątków, tworząc w ten sposób specyficzną opowieść szkatułkową; czytelnik widzi losy Niemca jako rezultat badań Kuby. Bez względu na to czy jest to historia o duchach w krakowskiej szkole, wycieczce nad jezioro, czy też o kontaktach z tajemniczą sektą religijną, autor proponuje nam zawsze odrobinę dodatkowej głębi. Wszystko to za sprawą postaci, które opisuje nam Kuba, oraz jego własnych przemyśleń na ich temat.
W powieści Orbitowskiego nie znajdziemy jednoznacznych ocen. Nawet zapijaczony prorok, ściągający na swych niewiernych wyznawców zemstę, pokazany jest jako osoba godna współczucia. Orbitowski podaje zawsze odpowiednią ilość szczegółów, które sprawiają, że w pewnym momencie w jego prozę wplata się coraz więcej wątków obyczajowych. Znamienne jest to, że wcześniej podobne rozwiązanie piętnował w recenzjach powieści Stephena Kinga. Czyżby więc miał podzielić los mistrza horroru? Nawet jeśli maiłoby to zaowocować lekkim rozwodnieniem fabuły, to myślę, że taki scenariusz wyjdzie na dobre zarówno autorowi, jak i jego czytelnikom. Już teraz pozytywne przyjęcie jego książek przez krytyków, pozwala z optymizmem patrzeć na przyszłość literatury grozy w Polsce. Pozostaje mieć nadzieję, że za Orbitowskim pójdą inni.