Szwedzki kryminał w stylu gotyckim
Po nieznośnie upalnym lecie, do szwedzkiego miasta Linköping zawitała dżdżysta i ponura jesień, taka w czasie której szczury w obawie przed zatonięciem opuszczają swoje podziemne schrony, a zwykłych obywateli trawią smutki, melancholie i rozpacze. Komisarz Malin Fors, znana z poprzednich powieści kryminalnych Monsta Kallentofta, ma się coraz gorzej. Owszem, zamieszkała na powrót z byłym mężem, by jeszcze raz spróbować stworzyć prawdziwą rodzinę, do której oboje tak tęsknili, ale niezbyt długo udaje jej się wytrzymać w tym stanie. Szybko na wierzch wychodzą jej najgorsze instynkty, pobudzone ciągłymi napięciami w pracy i drobnymi animozjami w życiu osobistym, które piętrząc się, prowadzą do wybuchu. Do pogrążenia się w samotności i coraz częstszego sięgania po flaszkę. Na domiar złego wybucha afera związana z zamordowaniem pana sporych leśnych włości i leżącego w ich centrum starego zamku. Sprawa ta jest niełatwa i na tyle absorbuje panią komisarz, że nie potrafi ona poradzić sobie ani z rozwiązaniem osobistych kłopotów, ani skupić się wystarczająco na prowadzonej właśnie sprawie.
Twórczość Monsa Kallentofta – jednego z wyżej cenionych skandynawskich twórców literatury kryminalnej, ma swój mocno specyficzny charakter. O ile w poprzednim tomie, „Śmierci letnią porą” z kart powieści wręcz buchało gorące i duszące powietrze, o tyle w „Jesiennej sonacie” panuje ogromnie ponura, wilgotno-jesienna atmosfera, znakomicie komponująca się z motywami zaczerpniętymi wprost z romansów gotyckich. Ponure zamczysko, w którym dokonano strasznej zbrodni, skrupulatnie ukrywane tajemnice przeszłości włodarzy tych ziem i osób im znanych. Tragiczne wydarzenia, obłęd, złamane serca i… duchy, choć bardzo nietypowe. Są one jednym z bardziej charakterystycznych elementów powieści Kallentofta: pozwala on przemawiać na stronicach powieści osobom zamordowanym. Głosy ich słyszy jedynie czytelnik, nie mają żadnego wpływu na przebieg akcji, ale doskonale ją wzbogacają, uzupełniając luki w fabule.
Godne odnotowania jest też to, że Kallentoft posługuje się w narracji czasem teraźniejszym. Robi to chyba niezwykle sprawnie, bo sam zauważyłem to dopiero po przeczytaniu ponad stu stron! Nie znaczy to jednak, że styl ma lekki i przezroczysty. Zmusza on czytelnika do pewnego wysiłku, przede wszystkim dlatego, że narracja jest niezwykle intensywna, bogata – w opisy scenerii czy tego, co gra w duszach bohaterów. Oko narratora skupia się głównie na Malin Fors, ale wędruje też na inne postacie czy też we wspomnienia osób postronnych. Wszystko to jednak komponuje się w jedną świetną całość, która dla wymagającego czytelnika powinna być co najmniej satysfakcjonująca.
Kryminał ten jest lekturą niezwykle mroczną – zarówno na przestrzeni zbrodni, która rudymenty ma w przeszłości bohaterów, ale też w warstwie psychologicznej. Główna bohaterka targana jest taką ilością negatywnych uczuć (podobnie zresztą jej otoczenie), że czytelnik może to naprawdę odczuć. Potęgowane jest to zarówno toczącym się postępowaniem, jak i narastającym problemem alkoholowym. Czytając o Marlowie, którzy popija w czasie śledztwa whiskey albo nawet i o kokainie Sherlocka Holmesa, ma się wrażenie obcowania z oryginałami, samotnikami, którzy wydają się być kontent ze swego życia. Malin Fors pije w sposób, który upadla ją nawet w jej własnych oczach, nie ma w tym krzty szlachetności czy nonszalancji.
Nie napisałem do tej pory ani jednego złego słowa o tej powieści i do końca recenzji tego też nie uczynię. O ile „Śmierć letnią porą” byłą lekturą dla mnie tyle samo fascynującą, co i uciążliwą, to już „Jesienna sonata” wywołuje pragnienie sięgnięcia po więcej. W planach jest już powieść poświęcona wiośnie. Cóż, nie żywię względem tej pory roku podobnej sympatii, jak do jesiennej, ale mam nadzieję, że będzie to lektura równie udana i tragedia, która spadnie na Linköping w tamtym czasie okaże się równie mroczna i niepokojąca.