„Syreni śpiew” to – wbrew pozorom – nie kolejna część serii z psychiatrą Tonym i policjantką Carol, ale pierwsza. I choć rozpoczynanie cyklu od szóstego tomu („Gorączki kości”) powinno skutecznie popsuć mi lekturę powieści chronologicznie wcześniejszych, w przypadku pisarstwa McDermid o niczym takim nie może być mowy, bo świeżo wznowiona przez Prószyńskiego powieść szkockiej pisarki jest tak dobra, że trudno byłoby w jakikolwiek sposób zepsuć sobie przyjemność z jej czytania.
Społecznością wymyślonego przez McDermid miasta Bradfield wstrząsają kolejne, wyjątkowo okrutne morderstwa, których ofiarami są homoseksualiści. Policja postanawia poprosić o pomoc specjalistę od profilowania sprawców przestępstw – psychiatrę Tony’ego Hilla. Do współpracy z lekarzem przydzielona zostaje świeżo awansowana inspektor śledcza Carol Jordan. W ten sposób zawiązuje się duet, który gra pierwsze skrzypce w całym cyklu. Tymczasem morderca nie próżnuje i po kolejnej zbrodni policja jest już pewna, że musi to być ktoś zafascynowany torturami.
Zatrudnienie w roli złoczyńcy miłośnika średniowiecznych tortur może nie jest szczytem finezji, ale sposób, w jaki McDermid wplotła te upodobania do fabuły, jest na tyle zgrabny, że trudno posądzać autorkę o zwykłe pójście na łatwiznę. Przez umieszczenie w niej takiego a nie innego mordercy powieść jest dość brutalna jak na thriller, ale Val McDermid nie zasypuje czytelnika wyjątkowo obrzydliwymi czy krwawymi detalami, więc nie ma potrzeby bać się o żołądek. To jednak dalej głównie świetnie skonstruowany, dynamiczny i wciągający dreszczowiec przeznaczony dla szerokiej rzeszy fanów suspensu, a nie niszy maniaków gore.
To, co zwróciło moją uwagę w „Gorączce krwi” równie dobrze przedstawia się w „Syrenim śpiewie” – bohaterowie. Val McDermid udowadnia, że ma w tej kwestii prawdziwy talent – potrafi z takim wyczuciem charakteryzować swoje postacie, również te drugoplanowe, że czytelnik w mgnieniu oka zaczyna się z nimi utożsamiać i dopingować im w ich zmaganiach. Przy tym są to ludzie bardzo interesujący, a autorka dba o to, by każdy, nawet pomniejszy, bohater miał indywidualne cechy i własną historię do opowiedzenia. Choć niestety nie udało jej się uniknąć tworzenia postaci, które jednoznacznie identyfikuje się jako dobre lub złe.
Literackie serie zawsze mają przewagę nad pojedynczymi, zamkniętymi historiami ze względu na nasz naturalny pociąg do długich, epizodycznych narracji, w których przez lata możemy śledzić tych samych bohaterów. Jednak w przypadku „Syreniego śpiewu” Val McDermid ten atut jest tylko jednym z wielu, a zapoczątkowana przez powieść seria zapowiada się bardzo interesująco.