Bolszewicka Rosja, trzy lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kapitan Aleksiej Dmitrijewicz Korolew dowiaduje się, że w cerkwi znaleziono zmasakrowane ciało zakonnicy. Na pierwszy rzut oka widać, że ofiara przed śmiercią poddana została torturom, a skala obrażeń sugeruje, iż trudno było ją nakłonić do wyjawienia swoich sekretów. Sprawa komplikuje się, gdy Korolew odkrywa, że zamordowana była cudzoziemką. Wkrótce okazuje się, że to dopiero początek niespodzianek, a w sprawę angażuje się NKWD.
Nie przeczytałam zbyt wiele thrillerów osadzonych w komunistycznej Rosji, więc trudno jest mi wpisać „Świętokradców” w jakiś szerszy kontekst. Z pewnością realia wypadły dużo bardziej przekonująco niż w przypadku niezbyt udanej „Ofiary 44” Toma Roba Smitha. Jednak postać brutalnego Lwa Stiepanowicza Demidowa i jego rozczarowanie sposobem działania bolszewickiej milicji niosły ze sobą dużo większy ładunek dramatyczny niż poczciwy i kryształowy Korolew, którego największym przewinieniem jest zupełnie niewinna nadgorliwość. W powieści Ryana, donosicielstwo, reakcje na obecność milicjantów oraz paranoiczny strach przed oskarżeniem o działalność kontrrewolucyjną wypadają przekonująco i, co ważne, nie przesłaniają wątku kryminalnego. Jednym z błędów, jakie Smith popełnił w swojej książce było poświęcanie zbyt dużej uwagi sprawom osobistym Lwa Stiepanowicza, tak jakby nie mógł się zdecydować, czy chce pisać thriller, czy powieść o absurdach bolszewickiej Rosji. U Ryana poszukiwania złotego środka zakończyły się sukcesem – wątek kryminalny i panorama radzieckiej Moskwy były jednakowo zajmujące.
O dobrze dobranych proporcjach można też mówić w odniesieniu do samej narracji. Pisarz serwuje nam wszystkiego po trochu i jednakowo sprawnie: potrafi przekonująco opisać scenę tortur widzianą oczami oprawcy, przeprowadzić wywiad śledczy, zrelacjonować pościg, a do tego dodać szczyptę humoru i dramatyzmu.
„Świętokradcy” to pierwszy tom dłuższego cyklu, więc wypada ocenić powieść również pod tym względem. Jako wprowadzenie dobrze spełniła swoją funkcję – na pierwszym planie mamy kilka dobrze zarysowanych postaci, które mają wszelkie szanse pociągnąć tę serię. Ryanowi udało się wyciągnąć z niektórych bohaterów więcej, niż się spodziewałam. Trochę szkoda, że grający główne skrzypce kapitan Korolew jest tak kryształowy, choć rozumiem, że miał on stanowić przeciwwagę dla zakłamanej i bezlitosnej rzeczywistości bolszewickiej Moskwy.