Bohaterami książki „Światła pochylenie” jest dwójka bardzo starych duchów, które ostatecznie trafiają do ciał nastolatków, co mocno komplikuje ich dotychczasowe nie-życie. Helen już od ponad stu lat wędruje za Gospodarzami – osobami, które nawiedza. Najczęściej są to osoby w jakiś sposób powiązane z literaturą: poeci, pisarze. Gdy rozpoczyna się opowieść, Helen właśnie towarzyszy panu Brownowi, nauczycielowi literatury angielskiej, który w sekrecie pisze swoją własną książkę. Helen czuje się z nim blisko związana i trudno jej zaakceptować to, że on zakochał się w innej kobiecie. Jednak wkrótce i jej mocniej bije serce – nagle odkrywa, że jeden z uczniów Browna ją widzi. Dwójka zaprzyjaźnia się, a historia nabiera rumieńców.
Debiut Laury Whitcomb bez żadnych wątpliwości można uznać za udany. Autorka udowodniła, że potrafi doskonale kontrolować nastrój powieści i budować interesującą narrację oraz dialogi. Jej powieść to doskonały przykład świetnej literatury fantastycznej dla młodszego czytelnika, która potrafi wzruszyć, przestraszyć, jak i wprawić w dobry nastrój, jednocześnie unikając denerwujących uproszczeń, których pełno w tym gatunku. Styl pisarski Whitcomb bywa mocno poetycki, zwłaszcza na początku powieści, gdy Helen jest jeszcze duchem, który nie odnajduje się we współczesnym języku i kulturze. Wspaniale to współgra z klimatem letniej przygody, który dominuje w pierwszej połowie książki. Później robi się znacznie bardziej dramatycznie, dzięki czemu rozleniwiony na początku czytelnik wpada w wir wydarzeń, a akcja znacznie przyspiesza.
„Światła pochylenie” to bardzo ciepła i przyjemna historia. Kojarzy się z latem, beztroską i światem, w którym choć zdarzają się dramaty, dobro zawsze wygrywa. Choć niekonwencjonalna w kilku aspektach, a w wielu zbyt dorosła, jak na w gruncie rzeczy książkę o nastolatkach, debiut Laury Whitcomb przypomina mi lektury, którymi zaczytywałam się jako nastolatka. Jeśli tak ma wyglądać wyszydzany przez niektórych nurt nastoletniej powieści z dreszczykiem, ja chcę więcej.