Chociaż „Statek” dostał nagrodę za najlepszą islandzką powieść kryminalną, a w materiałach promocyjnych pojawia się słowo thriller, książka ma niewiele wspólnego z konwencjami obu gatunków. Mimo że zaczyna się jak klasyczna powieść z dreszczykiem – mamy szaleńczą ucieczkę matki z dzieckiem, próbę szantażu, podwójne morderstwo, a do tego wybuchy, alkohol i zadymiony bar – później przeradza się w bardziej zagadkową i mroczną literaturę, która dzielnie wymyka się schematom.
Stefan Mani nie bierze zakładników: jego proza jest mocna i męska, a bohaterowie pełnokrwiści i przekonująco zdesperowani w walce z bezlitosnym losem. W powieści panuje klimat, który przypomina stan podgorączkowy – gdy bohaterów otacza niespokojne morze, a w zasięgu wzroku nigdzie nie widać nawet skrawka lądu, nagle okazuje się, że nie mogą sobie ufać, choć znają się od lat. I choć jeszcze nie wydarzyło się najgorsze, już za chwilę, już za minutę wróg się ujawni, a wtedy nie będzie już odwrotu. Ten stan trwa od pierwszych do ostatnich stron powieści, a napięcie nie słabnie nawet na chwilę.
Fabuła „Statku” skupia się na ledwie garstce mężczyzn, a autor stawia ich w ograniczonym środowisku, niczym starożytny dramaturg pilnując jedności miejsca, czasu i akcji. Dzięki temu oraz wspaniale prowadzonej narracji Mani uzyskał bardzo wyrazisty i klimatyczny kawał porządnej prozy, a atmosfera szybko udziela się samemu czytelnikowi. Jak przystało na islandzkiego pisarza, Stefan Mani mocną kreską rysuje charaktery swoich postaci, obarczając je wadami i ułomnościami, które przyczynią się do ich upadku bardziej niż ciężkie morskie życie. Nie ma postaci jednoznacznie dobrych i złych, a każdy z mężczyzn, który znalazł się na statku, skrywa jakąś tajemnicę.
Każdy doświadczony czytelnik miewa chwile, gdy jest niemal pewien, że nic już nie jest w stanie go zaskoczyć. Najmocniej trzymający w napięciu thriller wydaje się zbiorem starych zagrywek, najbardziej zaskakujące zakończenie kryminału – absolutnie przewidywalnym. W takim momencie lektura „Statku” działa jak odświeżający prysznic i przywołuje wszystkie emocje, które towarzyszą lekturze literatury grozy najwyższej próby. Wypada tylko się cieszyć, że tacy pisarze, jak Stefan Mani, potrafią przywrócić żywotność skostniałemu gatunkowi. Miejmy nadzieję, że to nie ostatnia powieść tego pisarza na polskim rynku.