W poszukiwaniu zabójczego grzyba
Paul McEuen jest profesorem fizyki na prestiżowym Uniwersytecie Cornella w Ithace, w stanie Nowy York. To międzynarodowej klasy specjalista w dziedzinie nanotechnologii: budowy nanorurek węglowych i nanostruktur, które w najbliższych latach zrewolucjonizują wszelkie gałęzie nauki. Od ilości zdobytych przez niego stypendiów i nagród większe wrażenie robią tylko dziesiątki naukowych publikacji na jego koncie. Bez wątpienia jest osobą, której wiedza może być podstawą do stworzenia świetnego technothrillera. Problem w tym, że do tego potrzeba jeszcze umiejętności pisarskich. Tych, w przeciwieństwie do wielu wybitnych umysłów ścisłych, na szczęście mu nie brakuje. „Spirala” – jego debiutancka powieść, to jeden z najlepszych technothrillerów ostatnich lat. Dawno nie czytałem równie interesującej i trzymającej w napięciu książki.
Intryga zawiązuje się tuż po zakończeniu II Wojny Światowej. Na Pacyfiku jeden z okrętów amerykańskiej floty zostaje skażony nieznanym patogenem, którym okazuje się zmodyfikowany przez Japończyków grzyb. Uzumaki, bo tak go nazwano w Jednostce 731 – najbardziej okrutnej i przerażającej placówce badawczej cesarskiej armii – oznacza stuprocentową śmiertelność, to japońska broń ostateczna, Armagedon. Jedynym wyjściem jest użycie na amerykańskim niszczycielu bomby atomowej. Gdy wszystkie pojemniki z Uzumaki zostają zabezpieczone, groźba zanika, a tajemnica zostaje pochowana głęboko pod ziemię. 64 lata później niestety ktoś sobie o zabójczym grzybie przypomina i robi wszystko, aby go odnaleźć.
Jedną z osób, która jest w posiadaniu cylindra z Uzumaki jest profesor Liam Connor, noblista, specjalista w dziedzinie mikologii. Ginie on uciekając chińskiej płatnej zabójczyni, która wcześniej torturowała go za pomocą mikroskopijnych robotów, którymi pracował. Pełzacze – cud nanotechnologii – mogą służyć jako idealne wektory (roznosiciele patogenów) i brak kilku z nich stawia na nogi większość amerykańskich agencji rządowych. Niepokój wzbudzają również olbrzymia wiedza i informacje, które mógł przekazać profesor. Trudności i powodów do zmartwień przysparza brak osoby odpowiedzialnej, która wynajęłaby zabójczynię. Na scenie pojawiają się wnuczka i najbliższy współpracownik Connora. Razem muszą rozwikłać tajemnicę związaną z zapisami w testamencie Liama.
Początkowo McEuen prowadzi akcję nieśpiesznie. Skupia się na bohaterach i ich relacjach. Tworzy przeszłość Liama Connora, który wyrasta na jednego z najwybitniejszych umysłów współczesnej nauki. Kierując się zasadą „pisz o tym, co znasz” umieszcza część akcji w miejscu swojej pracy – opisuje wspaniały kampus Cornella. Wszystko robi z największą starannością o detale. Rozwija również tło. Wpasowuje fakty znane z historii w fikcyjne wydarzenia, wprowadza wątek science fiction tak sprawnie, że czytelnik gotów jest uwierzyć, że to, co pisze to, najprawdziwsza prawda. Olbrzymią zaletą „Spirali” jest również to, że wszelkie naukowe twierdzenia i teorie są podane w sposób zrozumiały i w stu procentach strawny, ale też wymagający od czytelnika pewnego zaangażowania i podstawowej wiedzy. Wydaje się, że nowinki technologiczne są rzucane przez niego w formie ciekawostek mimochodem, a przemyca ich do książki naprawdę sporo. Czytając, byłem autentycznie zdumiony, iż debiutant w tak sprawny sposób poradził sobie z tym wszystkim. McEuenowi udaje mu się zarazić człowieka swoim entuzjazmem, bo czuć w „Spirali” odbicie jego pasji i naukowych fascynacji.
Gdy już poznajemy postaci i większą część historii Connora, autor bierze się za porządne rozkręcenie akcji. Psychopatyczna zabójczyni zrobi wszystko, by zdobyć Uzumaki, nie kryje się więc specjalnie przed rządem i zostawia za sobą kolejne trupy. Powolne wprowadzenie „Spirali” zamienia się w szalony wyścig z czasem, od którego autentycznie nie mogłem się oderwać. McEuen poprowadził akcję niejednokrotnie lepiej niż koledzy po piórze, którzy na tym gatunku zjedli zęby.
Olbrzymim atutem powieści jest lekkie pióro i wspomniany wcześniej przystępny styl. Te dwie rzeczy sprawiają, że obcujemy z najwyższej próby powieścią rozrywkową, z której można dodatkowo co nieco wynieść. Czytanie tak sprawnie napisanych, nie epatujących technicznym żargonem technothrillerów to czysta przyjemność. Sądzę, że jeżeli Paul McEuen pójdzie za ciosem i zacznie pisać beletrystykę, odniesie olbrzymi sukces. Ma talent na miarę Michaela Crichtona.