W recenzji pierwszego części „Śliskiego” pisałem, że Kornew w kolejnym tomie może zaliczyć przykre potknięcie o ogrom rozwijanych przez niego wątków. Niestety, moje obawy okazały się słuszne – cała misterna konstrukcja fabularna na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu stron runęła z takim impetem, że zostało z niej tylko przygnębiające i budzące niesmak gruzowisko.
Drugi tom zaczyna się w momencie, kiedy Sopel wraz z drużyną wyrusza poza mury Fortu, by zlikwidować laboratoria produkujące „mózgotrzepy”. Perypetie bohaterów przez długi czas przykuwają uwagę, rosyjski pisarz serwuje najlepsze chwyty ze swojego warsztatu. Jednym z jego sztandarowych zagrań jest przeplatanie ze sobą ciekawych wątków i tworzenie z nich istnego labiryntu, który fascynuje czytelnika. Jednak Kornew w pewnym momencie przedobrzył, wskutek czego ostatnie kilkadziesiąt stron zalewa nas istnym nonsensem.
Po pierwsze, pojawił się wątek ratowania świata. Okazało się, że mroczne siły zawisły nad mieszkańcami Przygranicza i nie tylko, a wybrańcem mającym ocalić wszelkie istoty przed zagłada jest – a jakże – Sopel. To jakże chwalebne i zaszczytne zadanie przydzieliła mu biała istota, będąca Trzecim Opiekunem Wiedzy. Ta nieudolna parodia tolkienowskiego Gandalfa uraczyła Śliskiego – a co za tym idzie, niestety również i mnie – bełkotem o genezie Przygranicza i lodowych wampirach, które opiekują się swoimi słabszymi braćmi.
Po drugie, nawet ten wyciągnięty z kapelusza motyw nie rozwiązał wszystkich zagadek, jakie przedstawił Kornew w obu tomach „Śliskiego”. Trzeba było więc sięgnąć po wybieg stosowany wtedy, kiedy pisarz nie potrafi poradzić sobie z bigosem, jaki ugotował. Unik ten nazywany jest deus ex machina. Czasami jednak pójście po linii najmniejszego oporu przeprowadzone jest z klasą, czego dowodem jest chociażby „Bastion” Stephena Kinga. Rosyjskiemu twórcy tej sprawności jednak zabrakło, przez co po skończonej lekturze poczułem się najzwyczajniej w świecie oszukany.
Skłonny jestem nawet twierdzić, że oszustwo to było zrobione z premedytacją. Cała powieść została rozbita na dwa tomy, dzięki czemu pierwszą część oceniać można pozytywnie, pokładając duże nadzieję w kontynuację. Gdyby historię zamknięto w jednej książce, ocena byłaby mocno zaniżona właśnie przez nieporadność autora w zwieńczeniu całego galimatiasu.
Paweł Kornew poszedł drogą nie tą, co trzeba. „Śliski” bowiem jest najzwyczajniejszym w świecie odcinaniem kuponów od popularności zdobytej dzięki „Soplu”. Powinien on był raczej pożegnać się z wykreowanym przez siebie światem i zostać w pamięci czytelników jako solidny i błyskotliwy pisarz. Niestety, oba najnowsze tomy są zupełnie niepotrzebne i mam nadzieję, że rosyjski twórca nie wyskoczy w najbliższym czasie z kolejnymi powieściami o Przygraniczu.