Robert Luttrell jest dziennikarzem po przejściach. Po ciężkich przejściach. Po tym, jak omal nie stracił życia podczas wybuchu bomby w Iraku, jego pracodawca wysyła go „na wakacje” do wschodniej Turcji prosząc, aby Rob napisał krótki artykuł o prowadzonych tam wykopaliskach.
Ostrą jazdę czas (za moment) zacząć…
Do napisania powieści autora zainspirowało doświadczenie oraz przeżyte w kurdyjskiej części Turcji przygody, związane z, jak wyjaśnia Knox, Gobekli Tepe, liczącego sobie dwanaście tysięcy lat kompleksu świątynnego, odkrytego zaledwie kilka lat temu. Tak bardzo zafascynował on pisarza, że postanowił pojechać na miejsce i ujrzeć na własne oczy skrywane przez szmat czasu archeologiczne rarytasy.
Akcja „Sekretu Genezis” początkowo wydaje się być wspomnieniem Knoxa z tej wyprawy. Bohater wylatuje do Turcji, dostaje się na miejsce wykopalisk, dyskutuje z archeologami, napawa się atmosferą miejsca, poznaje historię Gobekli Tepe. Szybko jednak pozorna zwyczajność wykopalisk stawia go w sytuacji podbramkowej. Okazuje się bowiem, że zakopane wiele lat temu świątynie kryją wielką tajemnicę stworzenia, która, zdaniem pewnego mocno wykolejonego psychicznie człowieka, nie powinna nigdy ujrzeć światła dziennego.
Nagle zaczynają ginąć ludzie, zarówno w Turcji, jak i w Anglii, rodzinnych stronach Luttrella. Morderstwa dokonywane są ze szczególnym okrucieństwem. Policja długo nie może wpaść na trop psychopatów, którzy najwyraźniej upodobali sobie ćwiartowanie, kastrowanie i wybebeszanie swoich ofiar. Gdy, zaabsorbowany pracą i niesamowitymi intrygami w Gobekli Tepe, Rob Luttrell wpada w sieć powiązanych ze sobą pułapek, wszystko wskazuje na to, że jest za późno, by ocalić siebie i najbliższych.
Książka Toma Knoxa zaskakuje mnogością krwawych opisów, co dla jednych może być powodem do zadowolenia, a dla innych okazją do odwiedzenia toalety i zwrócenia kilku ostatnich posiłków. Co prawda wydawca ostrzega, że „Sekret Genezis” zawiera opisy brutalnych morderstw, ale w zestawieniu z okładką – kojarzącą się bardziej z przygodowym thrillerem – słowa te mogą zostać potraktowane jedynie jako marketingowa zachęta. Osobiście nie radziłbym w tym przypadku traktować ich w ten sposób.
Oprócz krwi lejącej się w „Sekrecie Genezis” nawet w opisach ulic wschodniej Turcji oraz tego, że przy każdym stawianym przez naszego bohatera kroku odczuwamy strach przed Adramelechem, Tlalokiem, Xipe Totekiem i innych krwawych bóstw, na szczególną uwagę zasługują także inne rzeczy. Po pierwsze: dynamika. Na każdej stronie jest intrygująco, ale i wiele się dzieje, a wrażenia zdają się mieszać ze sobą, by ostatecznie wybuchnąć, rozbryzgując dookoła strzępy jelit, dwunastnic, płuc i innych kiełbas. Po drugie: pomysł. Autor wykorzystał ogromną wiedzę z wielu dziedzin archeologii i zbudował solidne podłoże, na którym oparł opowieść skłaniającą do refleksji nad ludzką egzystencją. Warto pochylić się nad pracą Knoxa, bo godna jest zapamiętania. To przyjemne uczucie, zorientować się, że w czasach, w których, jak się może wydawać, wszystko zostało już napisane, trafiło się na oryginalną beletrystykę.
Polecam przeczytać…
„…Macie tylko jeden dzień, dwadzieścia cztery krótkie godziny, żeby to jeszcze raz przemyśleć. Potem wasza córka zostanie wepchnięta do słoja i pogrzebana żywcem. Zatem spodziewam się od was wieści, i to szybko… Albo będzie peklowanko.”