Rzadko się zdarza, aby debiut literacki mógł zrobić na czytelniku piorunujące wrażenie, ale takie właśnie wywarła na mnie powieść „Ścigając umarłych” Tima Weavera. Ów młody brytyjski dziennikarz postawił nie lada poprzeczkę innym twórcom mrocznych kryminałów, bo jego pierwsza książka to naprawdę solidnie i niebanalnie napisana historia, w której sympatycy gatunku znajdą wszystko to, co powinien zawierać w sobie błyskotliwy thriller.
Utwór ten charakteryzuje przede wszystkim oryginalna i mroczna fabuła, zagmatwane wątki pełne tajemnic, szybkie tempo akcji, oraz heroiczny na swój sposób bohater z osobistym dramatem wpisanym w tło wydarzeń. Książka Weavera ciekawi już od pierwszych stron poprzez atmosferę niepokoju jaka towarzyszy dziwnemu śledztwu, którego podjął się detektyw amator David Raker – pierwszoplanowa postać, a jednocześnie narrator powieści. Jego zadaniem jest odnaleźć młodego mężczyznę, który przepadł bez wieści przed laty, a rok przed czasem akcji powieści zginął w wypadku samochodowym… by jakiś czas potem ujrzała go żywego jego własna matka. Mając na uwadze te przedziwne i wykluczające się nawzajem zdarzenia, wydawać by się mogło, że „Ścigając umarłych” to opowieść o duchach i kontaktach z zaświatami. Nic bardziej mylnego, debiutancka książka Tima Weavera to trzymająca w napięciu i mrożąca krew żyłach historia rozgrywająca się w rzeczywistym świecie, w której kołem napędowym strachu nie są upiory i widziadła, lecz ludzie z krwi i kości. Bohater utworu nieświadomy następstw swojego prywatnego śledztwa, wkracza w strefę zbrodni i szaleństwa, gdzie za nadmierną ciekawość płaci się najwyższą cenę.
Młody brytyjski pisarz szokuje mocnymi i brutalnymi scenami rodem z filmu „Hostel”, wobec których nie sposób pozostać obojętnym. Ukazuje przy tym wypaczone pojmowanie świata przez jednostki ogarnięte obłędnymi wizjami nowego, lepszego życia. Mroczny akcent w książce Weavera to nie tylko przerażające opisy same w sobie, ale i trudne zmagania głównego bohatera; oto doświadczony przez los, przedwcześnie owdowiały David Raker w pojedynkę stający do walki ze złem i okrucieństwem, których istoty nie jest w stanie ogarnąć nikt o zdrowych zmysłach – można więc śmiało powiedzieć, iż prowadząc samotną krucjatę w środowisku przemocy urasta on do rangi postaci heroicznej. Jego uparte poświęcenie się tej niebezpiecznej misji, to swego rodzaju hołd złożony zmarłej żonie, która mawiała mu, że „o dobre rzeczy warto walczyć” i zasada ta niczym amulet towarzyszy Davidowi aż do finalnej akcji powieści.
„Ścigając umarłych” to ponury świat zawiłych intryg, ślepych tropów, zatajonych prawd i okupionych bólem nadziei, a wszystko to podane w tak świetnej formie literackiej, że nie sposób oderwać się od tej książki choćby na chwilę. Dramaturgia fabuły przeplata się z odkrywaniem tajemnic w pierwszej połowie utworu, oraz krwawą walką bohatera o przetrwanie w kolejnych rozdziałach. Zdemaskowanie wrogów niejako odziera dalszą część powieści z aury zagadkowości, z jaką autor powitał i prowadził przez dłuższy czas czytelnika i już wydawać by się mogło, że książka pomimo kapitalnego klimatu pozostawi pewien niedosyt w postaci kilku niedopowiedzeń, zapomnianych wątków, oraz szczęśliwego w pewnym sensie, spodziewanego zakończenia. I wówczas Tim Weaver stawia kropkę nad „i”, szokując po raz kolejny swoją pomysłowością fabularną i łącząc ze sobą wszystkie pozornie błahe fakty w doskonałą, mroczną układankę. Finał całej opowieści sprawił, że wręcz oniemiałem i zastygłem z wrażenia na długie minuty. Jest tak zaskakujący, że z pewnością zadowoli nawet najbardziej wymagających czytelników.
Mogę więc śmiało powiedzieć w tym miejscu, że utwór „Ścigając umarłych” to rozrywka na najwyższym poziomie, a jej twórcy należą się wielkie słowa uznania. Czytając moją recenzję ktoś mógłby się uprzeć, że za bardzo gloryfikuję prozę Weavera, że jego warsztat literacki dopiero raczkuje i można w nim wyszukać kilka niedociągnięć, ale z drugiej strony należy zwrócić uwagę na fakt, że jego pierwszą książkę czyta się o wiele przyjemniej aniżeli niejedną powieść w obrębie tego gatunku, napisaną przez autora ze sporym dorobkiem literackim na koncie. Tym bardziej cieszę się z odkrycia tego obiecującego pisarza mrocznych kryminałów, że na luty 2011 roku zapowiedziany jest kolejny utwór z Davidem Rakerem w roli głównej, „The Dead Tracks”. Dodam jeszcze przypuszczenie, że jeśli Weaver utrzyma swoją prozę na tak wysokim poziomie, jakim uraczył nas w „Ścigając umarłych”, to już w niedługim czasie z powodzeniem będzie mógł konkurować ze swoim rodakiem Simonem Beckettem, autorem osławionej „Chemii śmierci”. Pozostaje więc tylko pogratulować Brytyjczykom, że spod ich pióra wychodzi coraz więcej takich świetnych thrillerów, które aż chce się czytać jednym tchem.