Uwielbiam cykl czarnych kryminałów Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku. Uwielbiam Breslau i ludzi w nim mieszkających, opisy jedzenia w knajpach, pejzaży brudnych ulic i równie brudnych prostytutek. Postać samego Mocka też uwielbiam, bo to cham z klasą, taki prawdziwy mężczyzna, jak Franc Mauer z „Psów” Pasikowskiego, tylko ciekawszy. Czytałem, że Krajewski tak go wykreował, by był odpychający. A później otrzymywał rozmiłowane listy czytelniczek, które szanowny radca Eberharda oczarował. Wątki kryminalne nie są najmocniejszą stroną cyklu. Wszystko niby poprawne, inteligentne i daje radość czytelniczą, ale pozostaje jakby cały czas na drugim planie.
Dokładnie odwrotnie jest w „Różach cmentarnych” duetu Czubaj, Krajewski. Jest to druga powieść o Jarosławie Paterze – wcześniej była „Aleja samobójców” – także napisana wspólnie. Czas i miejsce akcji to współczesne nam Trójmiasto. Główny bohater to człowiek chyba od Mocka lepszy, o mocniejszych fundamentach moralnych i oczywiście o nieszczęśliwym życiu. Współpracownicy nazywają go Antypater, co znaczy tyle, że nie przepadają za nim. Pomny swej przeszłości studenta filologii polskiej pastwi się ciągle nad rozmówcami, raz za razem poprawiając szyk i budowę wypowiadanych przez nich zdań. Pracę stara się wykonywać sumiennie, czasem aż do bólu – nie waha się stosować przemocy w newralgicznych dla sprawy momentach. W życiu osobistym nie wiedzie mu się najlepiej – rozwiedziony, stara się budować nowy związek, borykając się przy tym z ogromnymi problemami.
Pater jest bardziej ludzki i prosty niż swój odpowiednik z Breslau. Przez to o wiele mniej interesujący. Owszem, ma charyzmę, ale gdzie mu do radcy kryminalnego Eberharda? Męczy go praca, a przy życiu trzyma chyba tylko myśl o szybkiej emeryturze i miłości, która może kiedyś się w końcu określi.
Obaj autorzy tworzyli na zmianę, rozpisując i poprawiając kolejne sceny. Na równych prawach, zasadzie raz ty, raz ja – czego można się dowiedzieć z wywiadów. Jakoś się to w kolejnych poprawkach ujednoliciło, bo całość wygląda spójnie i solidnie. Ale nie zachwyca.
Słabsze, niż w przypadku solowych powieści Krajewskiego są też opisy i sam styl. Coś ewidentnie się uprościło. Sądzę, że pewna w tym zasługa Czubaja, przy całym należnym mu szacunku, który pewnie trochę pohamował wybujałe, kwieciste popisy łacinnika. Inna rzecz, że wiele rzeczy jest takich, jakimi je widzimy. Nie trzeba tylu słów, co w przypadku opisywania miasta sprzed stu lat. Ale brakuje mi czegoś. Krajewskiego ceniłem przede wszystkim za styl, a tutaj co najwyżej mogę przyznać, że jest poprawny.
Czas na plusy. Akcja, intryga są zdecydowanie bardziej wysunięte do przodu. Dzieje się dużo i dosyć ciekawie. Jest trochę przemocy, są oczywiście nadmorskie knajpy pełne rozkrzyczanych turystów i bezwzględna policja. Pater szykuje się do wakacji. Planuje już wypoczynek w Grecji, gdy zostaje przydzielony do sprawy tajemniczego mordercy-naśladowcy, który wskrzesza zbrodnie sprzed lat, zostawiając policji poszlaki sugerujące kolejne zdarzenia. Przemieszcza się po Polsce i pech chciał, że stawia w stan pogotowia całe policyjne wybrzeże swoim listem. Kolejna osoba ma zostać zamordowana w najbliższych dniach.
Gdy w trakcie śledztwa poszlaki zaczynają wskazywać na powiązania mordercy z nierozwiązaną zbrodnią sprzed lat, która dręczy głównego bohatera, Pater angażuje się już całym sercem. Tymczasem już pierwsze strony powieści równolegle prezentują odkrycie zasuszonego trupa w tartaku. Intryga jest zdecydowanie kluczową sprawą w tej powieści.
O ile w przypadku poprzedniej książki duetu, dominującym tematem muzycznym – bo takowy jest mocno zaznaczony – był jazz z nazwiskami Milesa Daviesa i Coltrane’a w szczególności, co doskonale współgrało z morderstwem w domu spokojnej starości, o tyle w „Różach cmentarnych” gra nam głównie rock i jego cięższe odmiany. Od Black Sabbath i Led Zeppelin, do młodzieżowych kapel metalowych. Bo i towarzystwo tutaj mniej wiekowe i czas wakacji.
I właśnie grupą docelową tejże powieści są, mam wrażenie, urlopowicze. Idealna, gdy człowiek chce przeczytać coś wciągającego, ale lekkiego i niezobowiązującego. To powieść dobra do pociągu, na kanapę i leżak na plaży. Dobra też przecież na teraz, gdy na dworze tony śniegu i lodu zniechęcają już do wszystkiego chyba nawet najbardziej zagorzałych zwolenników zimy.
Słowem: „Róże cmentarne” to dobre i elegancko skrojone, ale tylko czytadło. To kryminał napisany sprawnie, z werwą, ale znowu nie prowadzący do radosnego ślinotoku. Przyznam, że o wiele mocniej czekam na kolejny tom przygód Mocka, niż na nową powieść o Jarosławie Paterze. Będzie, to przeczytam – pewnie. Ale chyba już rzeczywiście w wakacje.