Zanim nastąpiła premiera „Ręki mistrza”, można było usłyszeć opinie, według których Stephen King się wypalił. Fani z utęsknieniem czekali na powrót złotych lat, kiedy to King tworzył takie dzieła jak „Bastion” czy „Christine”, natomiast sceptycy z lubością dowodzili na obecnych dokonaniach Kinga, że tamte czasy bezpowrotnie minęły. „Ręka mistrza” bynajmniej powrotem do mistrzowskiej formy nie jest, ale pozwala mieć ogromną nadzieję, że jest ona w zasięgu autora.
Edgar Freemantle jest byłym przedsiębiorcą budowlanym, który w czasie tragicznego wypadku stracił prawą rękę i odniósł poważne obrażenia mózgu, co skutkowało zaburzeniami mowy i niepohamowanymi falami gniewu. Napady furii utrudniały normalne funkcjonowanie i stawały się niebezpiecznie dla żony Edgara, która w końcu się z nim rozstała. Za namową lekarza bohater przeprowadza się na wyspę Duma Key, gdzie zaczyna malować obrazy, dzięki którym zdobywa szybko lokalną sławę. Jednak malunki te są wytworami nie tylko talentu Freemantle’a, ale też tajemniczej siły, za sprawą której dzieła Edgara potrafią zmieniać rzeczywistość.
W „Ręce mistrza” znajdziemy to, dzięki czemu King zyskał uznanie na niemal całym świecie- perfekcyjne połączenie powieści psychologicznej z horrorem, gdzie zło niemal niedostrzegalnie wkrada się w życie bohaterów. Przez lwią część książki będziemy mogli się zachwycać jej psychologiczną i obyczajową stroną- będziemy obserwować rehabilitację Edgara i jego walkę o powrót do zdrowia, rodzącą się przyjaźń z mieszkańcami Dumy, utrzymywanie stosunków z rodziną i małe kroczki, dzięki którym z malarza-amatora stanie się cenionym prymitywistą.
W czasie opisywania tych zwykłych, codziennych wydarzeń dało się zauważyć momenty, które powodowały dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa, jednak było to dopiero przystawka do tego, co King zaserwował po punkcie kulminacyjnym. Sielska atmosfera zmieniła się w dramatyczną walkę o przetrwanie, wolna akcja przyspieszyła o kilkaset procent, a przyjemny spokój został zastąpiony przez najprawdziwsze przerażenie. Polecam na ostatnie dwieście stron zarezerwować sobie odpowiednią ilość czasu, bowiem kiedy już porwie nas lawina wywołana przez Kinga, to nie zatrzymamy się, dopóki nie dotrzemy do ostatniej strony.
Fabuła ma wprawdzie kilka rys w postaci dość poważnych błędów logicznych, które nie powinny się przytrafić na takim poziomie literackim, ale na pewno warto przymknąć na nie oko. Zwłaszcza, że „Ręka mistrza” deklasuje sporą liczbę bezbłędnych książek, które mimo dopracowania wszystkich szczegółów ustępują jej pod względem fabularnym i narracyjnym.
Książka jest bez wątpienia najpiękniejszym prezentem, jaki King mógł sprawić swoim fanom. Jest to przerażająca, ale też przepiękna powieść, która zachwyci nawet zatwardziałych sceptyków. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że książka nie stanie się symbolem, który będzie wypominany jako „ostatnia wielka powieść Kinga.” Nadzieja taka jest jak najbardziej uzasadniona- książka dobra może być wynikiem przypadku, ale klasa dzieła, którym jest „Ręka mistrza”, wyklucza taką możliwość.