Czasy PRL-u dla młodszego pokolenia kojarzą się najczęściej z kultowymi produkcjami Stanisława Barei, w których błyskotliwie obnażał on wszelkie niedoskonałości „systemu absurdu”. Jako że autor niniejszej recenzji również należy do tej generacji, „Ręczną robotę” Ryszarda Ćwirleja przed przystąpieniem do lektury traktował jako powieść pełnej zjadliwej satyry, ukazującej tamte czasy w nieznoszącym powagi krzywym zwierciadle. Rzeczywistość zweryfikowała wprawdzie to podejście, jednak bez szkody dla książki.
Przy torach kolejowych w Katowicach dwóch dobrych znajomych trafiło na makabryczne znalezisko – uciętą ludzką rękę. Kilka miesięcy później, w Dzień Kobiet, na dworcu kolejowym w Poznaniu sprzątaczki znajdują w pociągowej toalecie zwłoki mężczyzny, okrutnie okaleczone poprzez pozbawienie rąk. Sprawą szybko zajmuje się nie tylko lokalna policja, ale też miejscowy cinkciarz Ryszard Grubiński, mający również swój interes w odnalezieniu sprawcy zbrodni.
Powieść Ćwierleja od samego początku interesowała mnie pod względem czasów, w których rozgrywa się jej akcja. I ta warstwa nie zawodzi – nierzadko zdarzało się, że lekturę przerywałem nie tylko delikatnym uniesieniem kącików ust, ale też gromkim śmiechem, kiedy autor w sobie właściwy sposób ukazywał absurdy Polski Ludowej. „W sobie właściwy”, czyli bez nachalnej, szyderczej ofensywy, ale raczej z – co dostrzegane było już w poprzednich książkach autora – dobroduszną jowialnością, a nawet z ujmującym czytelnika sentymentem. Czytając karty powieści odnosi się wrażenie, że PRL dało się nawet lubić.
Na uwagę zasługuje umiejscowienie akcji – autor ze szczegółami ukazuje nie tylko topografię Katowic i Poznania, ale też całkiem umiejętnie posługuje się tamtejszymi gwarami. Czasami przez taką stylizację lektura robi się trochę ciężka, ale na szczęście do powieści dołączony jest słowniczek, dzięki któremu możemy się dowiedzieć, że „nylonbojtel” to siatka na zakupy, a „sznylcug” to nic innego, jak pociąg pośpieszny.
Mowa jest jednak o kryminale, więc konieczne jest, by parę słów poświęcić intrydze. A ta jest po prostu przyzwoita. Ni mniej, ni więcej. Ćwirlej usuwa z pola widzenia sprawcę zbrodni, jednak nie na tyle sprawnie, by zwalić czytelnika z nóg porządnym fabularnym twistem pod koniec książki. Mimo to jednak po lekturze odczuwa się satysfakcję i przeświadczenie, że „Ręczna robota” jest solidną, rzemieślniczą robotą.
Po książkę warto sięgnąć. Nie jest to z pewnością lektura na jeden, ani nawet na dwa wieczory, ale z pewnością miło wypełni wolny czas. Jest to powieść, która na każdej stronie budzi w czytelniku ciepłe uczucia – czy to kiedy opisywany jest nieporadny funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej Teofil, czy też kiedy do czynienia się ma z charyzmatycznym krętaczem Grubińskim. I właśnie te emocje, które wywołuje, są jej najmocniejszym punktem.