Psalmodia” Michała Krzywickiego to opowieść o rycerzu opętanym przez diabła oraz młodym neoficie z Pomorza. Pierwszy wyrusza do Pomezanii wiedziony chęcią odnalezienia swojej ukochanej, Anny, która zginęła z jego winy. Drugiemu udaje się przeżyć, podczas gdy wszyscy jego bliscy umierają podczas napaści na lauks. Łączy ich chęć zemsty, a ich drogi krzyżują się. W świecie, który znalazł się na krawędzi przepaści, obaj będą zadawać i odczuwać ból.
Może właśnie od ciebie zależy, czy powiesz, czy to Szatan, czy Bóg chce sprawić, by twoja droga wiodła pod górę albo przez najgłębsze wody.
Nigdy nie byłam entuzjastką historii, do tej pory traktuję ją dość, można by rzec, instrumentalnie – nigdy nie staram się zapamiętywać szczegółów tego, co o niej czytam, a daty dla mnie nie istnieją. Mój stopień znajomości historii Zakonu Krzyżackiego i Prus określiłabym jako wstydliwy. Dlatego książkę Michała Krzywickiego z chęcią bym skróciła, uszczupliła nieco dawkę tła, zbyt obszerną jak na mój nie chłonący historycznej wiedzy umysł. Nie wiem, czemu, oprócz ukazaniu elokwencji autora, służyły wymieniane dziesiątkami nazwy władców, książąt, dowódców, krain i inne szczegóły, które bawić mogłyby chyba tylko entuzjastę historii Pomorza. Możecie to jednak uznać za zwykły kaprys, bowiem na każdej stronie „Psalmodii” widać, jak wiele czasu autor poświęcił na przygotowania i trudno nie pokiwać z uznaniem głową. Powieść powinna zainteresować fanów fantastyki historycznej; zwłaszcza, że Krzywicki pisze o naszych stronach. Wydaje mi się, że znacznie więcej z lektury wyniosą ci, którzy już trochę historię Pomorza znają.
Sumiennie spisywałem księgi grzechów. Sprawdzałem się jako skryba. Chwiejne litery – w nagłówku godność, wiek i zajęcie, a poniżej obżarstwo, lenistwo, pycha… Bez zbędnych opisów, szyderstw albo przechwałek.
Pomijając miejscami nużące szczegóły, na uznanie zasługuje przede wszystkim klimat, skutecznie i sukcesywnie budowany od samego początku powieści. W „Psalmodii” na każdym kroku czuć szaleństwo ludzi wierzących w rychłe nadejście apokalipsy. Większość stąpa po omacku, nie wiedząc, jakie przedsięwziąć środki, co w obliczu wszechzagłady powinni uczynić. Krzywicki wie dokładnie, jak dolewać oliwy do ognia, jak opisać akcję, by i czytelnikowi udzieliło się zdenerwowanie bohaterów. Wie, że poszukiwania Jeziora Łez, w którym ponoć zaklęto spojrzenie Boga to właśnie ten rodzaj historii, która przykuje uwagę czytelnika.
Powieść jest na swój sposób niepokojąca – głos diabła nawet jeśli czasami wprowadza trochę gorzkiego humoru to i tak nie służy za comic relief, napięcie pozostaje. Efekt jest dodatkowo wzmocniony przez brak czysto pozytywnych postaci – trudno zdecydować, komu kibicować, skoro po jednej i drugiej stronie czai się zło. Dużo w „Psalmodii” mówi się o grzechach i różne są na nie spojrzenia, ale jedno jest pewne – nie brakuje ich żadnej z głównych postaci powieści. Nawet powtarzające się odwołania do uczucia łączącego De Vivara i zmarłą Annę oraz młodego Dorge’a i Namedę nie ocieplają zbytnio historii. Są głównym tematem początku i finału książki, spinając ją jakby klamrą. W środku mamy śmierć, szaleństwo i demony. Dlatego też nietrudno „Psalmodię” zaliczyć do grozy. Krzywicki chętnie posługuje się makabrą i koszmarem, a obecność diabłów tylko to wrażenie potęguje. Przy czym pisarz bardzo sprawnie się w tym klimacie obraca.
„Psalmodia” może mnie nie urzekła, bo zbyt dużo było w niej dłużyzn, które z racji mojej osobistej awersji do wszystkiego, co pachnie historią w wersji hardcore, często boleśnie spowalniały akcję. Jednak mogę z czystym sumieniem polecić ją wszystkim tym, którzy za fantastyką historyczną przepadają i których zainteresują tematy religijne w mrocznym klimacie. Michał Krzywicki w pełni przekonał mnie, że ma talent do tworzenia zajmujących opowieści oraz świetne pióro. Czekam na więcej.