Pisarz w skórze adwokata
Kiedyś prawo było dużo prostsze. W średniowieczu, gdy ktoś dopuścił się kradzieży, ucinano mu rękę – bez względu na to, czy popełnił swój czyn ze zwykłej, ludzkiej chciwości, czy też po to, by pomóc innym lub po prostu przeżyć. Skupiano się na ukaraniu czynu, nie zwracano uwagi w ogóle na tzw. okoliczności łagodzące. Obecnie prawo jest dużo bardziej – wbrew pozorom – ludzkie. Na salach sądowych ocenia się nie tylko przestępstwo, ale też szereg innych elementów, które popchnęły do niego oskarżonego. Oceniany jest przede wszystkim człowiek, a nie jego czyny. Dlatego niemiecki adwokat von Schirach pisze w ”Przestępstwie” nie o prawie, a – jak to sam stwierdził we wstępie – „o człowieku, jego winie, klęsce i wielkości”.
„Przestępstwo” jest wyborem spraw sądowych, które von Schirach przeprowadził w przeciągu swojej kariery. Nie ma najmniejszego sensu opisywać każdej z nich po kolei, ponieważ najważniejsze jest zawarte w nich przesłanie. Teksty te reklamowane są wprawdzie jako „cykl współczesnych przypowieści bez morału i przykazań”, jednak jest to tylko slogan. Morał jest bowiem bardzo wyraźny – „rzeczy na ogół nie są proste, a wina to sprawa śliska”. Ten cytat, również wyjęty ze wstępu, nieustannie przewija się między wierszami zbiorku. Nie znajdziemy tam sprawy jednoznacznej – część z nich jest wątpliwa z powodu niepełnego materiału dowodowego zebranego przez prokuraturę, a część nieustannie wymyka się kryteriom oceny moralnej. Nawet pozornie oczywiste zdarzenia otwierają wór pełen pytań, które mącą obraz całości. „Przestępstwo” każdego czytelnika pobudzi do refleksji i odciśnie na nim swoje niezatarte piętno.
Autor zbiorku jest prawnikiem, więc oczywiste jest, że często odnosi się do swojej profesji. I jest to raczej standardowy obraz – od jakiegoś czasu, szczególnie w thrillerach prawniczych, regularnie odbrązawia się zawód adwokatów w oczach czytelników. Pisze się o ich wątpliwej moralności, nieczystych zagraniach na salach sądowych, a przede wszystkim o niechlubnym celu tego zawodu – obronie przestępców. Jednak von Schirach pokazuje to wszystko w sposób dość niekonwencjonalny – o ile do tej pory wspomniane cechy adwokatów były przedstawiane jako coś niepochlebnego, o tyle niemiecki pisarz przekuwa je w swoją siłę i bez ogródek mówi wprost: bezstronni mają być prokuratorzy (którzy w Niemczech – w przeciwieństwie do naszego kraju – nie są stroną w sprawie); to oni stoją na straży prawa. Adwokaci natomiast stoją „na straży” swoich klientów i muszą być stronniczy. Tym sposobem wszystkie te rysy na obrazie adwokatów przekuwa on w ich przywileje. I ta przewrotna, pełna cynizmu postawa jest chyba najbliższa prawdy – to powiew świeżości, mimo tego, że nic odkrywczego nie wnosi.
Warto też zwrócić uwagę na sposób przedstawiania opisywanych historii. Von Schirach doskonale zna się na budowaniu napięcia i niemal każdą opowieść „ubiera” w gatunek, który najbardziej do niej pasuje. Znajdziemy więc tam coś na kształt thrillera prawniczego, opowieści obyczajowej, kryminału klasycznego i odwróconego, a jeden tekst, opowiadający o strażniku w muzeum, który cierpi na psychozę, ociera się wręcz o psychologiczną grozę. I to taką, którą spokojnie można by postawić obok mistrzów gatunku. Warsztat i świadomość literacka niemieckiego autora są wręcz porażające i aż chciałoby się go skazać na dożywocie za to, że nie zajął się pisarstwem zawodowo.
W tej beczce miodu znajdzie się niestety łyżka dziegciu. I jest nią paradoksalnie to, co przed chwilą wychwaliłem, czyli… warsztat von Schiracha. Niemiecki adwokat bardzo lubuje się w koloryzowaniu swoich historii, wręcz pławi się w podrasowywaniu faktów, dopisywaniu fragmentów prosto z wyobraźni, konstruowaniu celnych puent opowiadań. Czasami można odnieść wrażenie, że nawet popisuje się on przed czytelnikiem swoimi możliwościami. I uczciwie trzeba przyznać, że ma ku temu powody. Jednak historie te próbuje von Schirach sprzedać – mimo wszystko – jako literaturę faktu, a takie zagrywki, mimo że doskonale przeprowadzone, rozcieńczają cały autentyzm, który powinien być przecież podwaliną tego typu tekstów.
Mimo tej jednej rysy, „Przestępstwo” broni się znakomicie. Jeżeli tylko podejdzie się tego zbiorku jak do coraz bardziej popularnych w naszym kraju dokumentów fabularyzowanych, to będzie to książka doskonała. Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz napiszę, będzie trywialne, ale nie mogę się powstrzymać. Mam nadzieję, że czytelnicy mi to wybaczą, zwłaszcza, że w tym banale idealnie zawiera się cała moja opinia o tej pozycji: przestępstwem będzie niezapoznanie się z „Przestępstwem”.