Kiedy umiera ktoś bliski, zwykle w nagły i niespodziewany sposób, czujemy naturalną pustkę. Najprostszym sposobem jej zapełnienia i najczęściej wypowiadaną modlitwą jest wtedy prośba o powrót: żeby tak jeszcze kilka dni, żeby zdążyć porozmawiać, powiedzieć kocham. John Ajvide Lindqvist spełnia tę prośbę, ale nie przewiduje konsekwencji.
Początek i pomysł jest więcej niż obiecujący: oto nienaturalne zjawiska pogodowe w postaci piekielnego upału nawiedzają Sztokholm i okolice. W sposób dziwny zachowuje się nie tylko słońce, ale też elektryczność, ludzie żywi oraz martwi – ci ostatni tym dziwniej, że wstają z grobów. Szczęście dotyka tylko nielicznych, energii kosmicznej wystarczyło na ożywienie trupów względnie świeżych, nie starszych niż dwa miesiące. Budzą się więc, snują i śmierdzą, a nade wszystko – wracają do swoich domów, tak jakby pamięć o własnym miejscu na ziemi wyryła się w nich na zawsze.
Wszyscy zadają sobie pytanie: po co?, zadaje je sam autor, ale nie daje odpowiedzi – ta jest bowiem drugorzędna. Tym razem ważniejsze niż odpowiedzi są same pytania, bo „Powroty zmarłych” to nie książka o zombie. Choć występują obficie siejąc postrach, dają też nadzieję; potęgując strach, prowadzą do zrozumienia; odzwierciedlając ludzkie emocje mówią nie o sobie, a o nas – są lustrem, które John Ajvide Lindqvist ustawił naprzeciw całej ludzkości, aby zobaczyła prawdę. Rzecz to przerażająco prawdziwa: pełzająca kupa gnijącego mięsa metaforą człowieczeństwa.
Wszystko sprawdza się sinusoidalnie, momenty lepsze przeplatają się ze słabszymi, a oddzielają je fragmenty nijakie – jest to naturalna konsekwencja trójdzielności fabuły. Czytelnik śledzi Sztokholmską zawieruchę oczami trójki bohaterów: komika estradowego Davida, który w wypadu stracił żonę; wypalonego dziennikarza Mahlera, opłakującego wnuka; koalicji babci i wnuczki o paranormalnych zdolnościach, które niedawno pochowały, odpowiednio, męża i dziadka. Każde z nich stanowi osobny charakter, daje zupełnie odmienne spojrzenie na Obudzonych, pozwala się jednak sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest bezbarwność. Co ciekawe, drogi bohaterów nie zmierzają w jednym kierunku, są rzecz jasna pewne cechy wspólne i przecinające się drogi, ale nie dochodzi ani do żadnej konfrontacji, ani do interesującego spięcia – a powinno. „Powroty zmarłych” kończą się bowiem na etapie pomysłu, zarówno na całą książkę, jak i na pojedyncze kreacje bohaterów; pomysły te pozostają niewykorzystane. Objawienie babci i wnuczki, powód i przyczyna, dla której zmarli wstali z grobów, sposób, w jaki ludzie postanowili o ich losie – wszystko to prosi się o ciekawsze wykonanie.
Lustro, które postawił przed czytelnikiem autor, jest zamglone; nie widać przez nie nawet połowy tego, co powinno pokazać. Lindqvist powołał zmarłych do życia, ale konsekwencje tego czynu omawia tylko pobieżnie; zaledwie poprawne stylowo, „Powroty zmarłych” nie wzbudzają oczekiwanych emocji, a kilka ciekawszych fragmentów nie wystarczy. Niedługo kolejna książka szwedzkiego pisarza – może w niej pokaże, na co go naprawdę stać.