„Pański krytyk sugeruje, że nie dość jasno daję do zrozumienia, czy przedkładam cnotę nad zło, czy zło nad cnotę. Artysta, Szanowny Panie, nie jest powodowany żadnymi względami natury etycznej. Cnota i zło są dla niego jedynie tym, czym farby na palecie są dla malarza. Nie są niczym więcej, i nie są niczym mniej. Widzi, że dzięki nim może osiągnąć pewien efekt artystyczny i osiąga go” – pisał Oscar Wilde do redaktora Scots Observera w 1890 roku w odpowiedzi na zjadliwą recenzję. Wtedy jego „Portret Doriana Graya” przyjęto chłodno i bez euforii. Dziś powieść uważana jest za arcydzieło literatury światowej.
Czy sprawdziła się stara zasada, według której autor wybitny musi być martwy, czy dzieło Wilde’a po prostu dostrzeżono po latach, zostawmy historykom literatury. Powinno nam wystarczyć, że książka niesie wspaniały przekaz artystyczny – nasączonej błyskotliwymi aforyzmami, opowiedzianej wprawnym, dopracowanym językiem historii młodzieńca, który przestaje się starzeć, nie czyta się lekko, ale naprawdę warto. Walory językowe powieści stanowią jej główny atut. Sam pisarz w swych listach twierdził, że morał nie miał dla niego pierwszorzędnego znaczenia, zaś podporządkowanie go artystycznym względom nastręczyło wielkich trudności.
I to dziwi – uwaga czytelnika bowiem siłą rzeczy przykuta jest do losów głównego bohatera, Doriana Graya, a co za tym idzie do związanego z nim morału. Ów przecudnej urody młodzian daje się sportretować swemu przyjacielowi, Bazylemu Hallwardowi, po czym sprowokowany wygłasza życzenie, aby portret starzał się zamiast niego. Prośba spełnia się. Wkrótce Dorian odkrywa, iż malowidło oddziałuje również w inny sposób – grzechy mężczyzny, zamiast odbierać mu piękno, czynią coraz bardziej szkaradnym obraz właśnie. Gray korzysta z okazji i, choć targają nim nasilające się wyrzuty sumienia, popełnia zbrodnię za zbrodnią, co prowadzi do tragicznego finału.
Czar powieści polega na dwojakim wrażeniu wywieranym przez lekturę: w pierwszym rzędzie stajemy w szranki z językiem, odczuwając jego niezwykły kunszt – tutaj autor, wyznający zasadę „sztuka dla sztuki”, osiągnął zamierzony cel; wątek kalającego człowieka zła, w założeniu mający pozostawać w tle, odczuwamy jednak równie wyraźnie. Nadaje to książce wartość uniwersalną.
Dlaczego polecam „Portret Doriana Graya” fanom historii z dreszczykiem? Ponieważ, jak piszą w posłowiu do wydania Zielonej Sowy Agnieszka Pałac i Mariusz Czaja, Wilde posługuje się „motywem rodem z powieści grozy”. Wbrew pozorom, czytając nie uczestniczymy w „wiwisekcji duszy arystokratycznego estety”, lecz w wiwisekcji ludzkiej duszy w ogóle. A ta, jak się przekonacie sięgając po tę książkę, napawa prawdziwym przerażeniem.
Doceniają powieść Wilde’a wielcy światowego horroru, doceńmy ją więc i my, czytelnicy. Na zachętę niech wystarczy wiadomość, że fabuła wznowionej niedawno w Polsce książki Grahama Mastertona pt. „Wizerunek zła” traktuje o rodzinie, która na skutek zaklętego portretu przestaje się starzeć. Jej członkowie noszą nazwisko Gray…