Wyznaję w życiu prostą zasadę: powiedziało się A – trzeba powiedzieć B. Przeczytałem pierwszy tom antologii konkursowej wydawnictwa Red Horse pt. „Trupojad” i wziąłem się za drugi – „Pokój do wynajęcia”. Tak naprawdę nie wiem dlaczego, gdyż pierwszy nie przypadł mi specjalnie do gustu. Może skrycie liczyłem na to, że perełki wydawca zostawił na deser. Moje oczekiwania okazały się jednak płonne, gdyż poziomem obie książki za bardzo od siebie nie odstają.
Na samym początku pojawia się rzecz, która zdecydowanie deklasuje swego odpowiednika z pierwszego tomu – „Wstęp” autorstwa Łukasza Orbitowskiego. Podczas, gdy Grzędowicz w „Trupojadzie” uraczył nas bezsensowną paplaniną, tak Orbitowski przedstawia może niezbyt szczegółowy, ale niezmiernie ciekawy rys historyczny, który można zatytułować „horror w Polsce”. Warto, by każdy z osobna zastanowił się dłużej nad tym tekstem. Orbitowski zwraca bowiem uwagę czytelnika na bardzo ciekawe zjawisko, które jak do tej pory nie zostało poddane bardziej szczegółowej analizie, zarówno ze strony znawców, jak i samych fanów literatury grozy. Ale idźmy dalej.
W „Trupojadzie” na początku dostaliśmy opowiadanie tytułowe, które ocierało się mocno o makabryczną groteskę. W „Pokoju do wynajęcia” mamy „Tylko ciało” Ewy Mroczek – tekst o dość podobnym charakterze. Jedyna różnica między nimi polega na tym, że w tym drugim więcej jest parodii (wampirów oraz ich łowczyń/łowców), a mniej makabry. W każdym razie – porządna rozrywka, pisana z przymrużeniem oka.
Dalej pojawia się zmora obu antologii, czyli przedstawiciel miniatury literackiej. „Worek” Adriana Miśtaka nie ma prawa wstrząsnąć czytelnikiem – jest zbyt krótki, a do tego słaby i przewidywalny. Nie wiem po co znalazł się w książce; chyba jako wypełniacz.
Jeśli obdarzanie antologii tytułem jednego z opowiadań stanowi chęć wyróżnienia któregoś tekstu, to o ile w przypadku „Trupojada” zabieg ten rozumiem, tak w przypadku „Pokoju do wynajęcia” jest to sprawa wielce kontrowersyjna. Opowiadanie to jest mętne i naprawdę nie wiadomo, co autor chciał przez nie przekazać. Co najważniejsze, nie dostajemy odpowiedzi na podstawowe pytania: dlaczego w tytułowym pokoju działy się dziwne rzeczy oraz jak zakończyła się cała historia. Ktoś powie, że niedopowiedzenie jest cechą charakterystyczną wielu horrorów; ja na to odpowiem: tak, ale jeżeli wiemy dokąd zmierzamy. Tu nie dostajemy żadnych sugestii, zostajemy tak naprawdę z niczym.
„Kraina” Sebastiana Imielskiego mogłaby być dobrym tekstem obyczajowym, ukazującym cierpienie nieuleczalnie chorych dzieci. Mogłaby, ale tak nie jest, bo od pewnej chwili pojawiają się rekwizyty horroru, które stopniowo nabierają zupełnie tandetnego charakteru – potwory, krew, flaki. Ja bym radził postraszyć subtelniej, jeśli na drugim biegunie stawia się tak delikatny temat jak białaczkę.
„Testament ciotki Stefanii” E. K. Jozpasa zaczyna się bardzo klimatycznie. I gdy tylko zacząłem się spodziewać jakiegoś ciekawego finału, tekst nagle zboczył z drogi i wpadł w gęsty, ciemny las, z którego się już nie wydostał.
Opowiadanie „Królowa jednego wieczoru” autorstwa Pawła Dałka, ma bardzo ciekawy rys obyczajowy. Nie powiem – tekst wciągnął mnie najbardziej ze wszystkich. Ale niestety również zawiódł najbardziej. Przecież pomysł z tymi zabawkami (kto czytał wie o co chodzi) jest zupełnie bez sensu, chory i nielogiczny! Jak można było zepsuć tak ciekawie zapowiadający się tekst…
Ma rację Orbitowski pisząc, że Paweł Paliński w „Krawatach Koltaya” pokazuje jak wiernym jest uczniem Stephena Kinga. Czytając ten tekst możemy naprawdę ulec złudzeniu czy to nie Amerykanin był jego autorem. I jak King z najbardziej tandetnego pomysłu stworzy coś, co da się czytać, tak Paliński udowadnia, że rzemieślnikiem jest bardzo dobrym. Ale do tematyki jego opowiadania nie mam zastrzeżeń – to nie samochód obdarzony uczuciami. Teraz tylko proponuję popracować nad oryginalnością stylu, bo kopiując kogoś daleko nie zajdziemy. Ale jest bardzo dobrze i mam nadzieję, że o Palińskim jeszcze usłyszymy.
Agnieszka Majchrzak przyznaje, że „Stary las” to jej debiut jeśli chodzi o horror – i to widać. Nie mam do tekstu wielkich zarzutów, czyta się dosyć przyjemnie, ale niestety pomysły okazały się niezbyt nowatorskie.
Marcin Dobrowolski swoim „Powrotem do domu” może postraszyć w pierwszej części tekstu, później jednak wszystko staje się zbyt czytelne i przewidywalne. Nie jest jednak źle. Widać poza tym, że Dobrowolski bardzo inspirował się w konstrukcji prozą Lovecrafta (a tym samym Poego). Wystarczy spojrzeć na żywcem wyjęte z „Dagona” sformułowania: „Mój koniec jest bliski”, „Piszę te słowa w stanie silnego napięcia” itp.
„Uważaj! Nadchodzi burza” Aleksandry Zielińskiej, to kolejna pomyłka tego zbioru. Co prawda idea powstania tej miniaturki jest szczytna – tekst pokazuje, jak zwierzęta potrafią kochać człowieka – jednak wydaje mi się, że horror jest do tego nieodpowiednim narzędziem. Jeśli już koniecznie groza, to nieco subtelniejsza.
„Cena sztuki” Marcina Kryszczuka, choć nie porywa, jednak pozytywnie mnie zaskoczyła. Opowiadanie trzyma poziom i ma bardzo ciekawe tło historyczne, które dodaje mu wiele smaku.
O „Październikowej opowieści” Daniela Grepsa oraz „2:31” Tomasza Fenske mam podobne zdanie. Oba teksty trzymają w napięciu i są nieźle napisane. Niestety dzielą również pewien defekt, który bardzo mi przeszkadza w horrorach – brak odpowiedzi na pytanie: dlaczego? W „Październikowej opowieści” zostajemy nagle wrzuceni w wir niebezpiecznych zdarzeń, przeżywamy wraz z bohaterem koszmarną noc, tyle że nie wiadomo, jaka jest tego przyczyna. Z kolei „2:31” nie podaje nam odpowiedzi na pytanie: dlaczego zemsta wyglądała tak a nie inaczej, i dlaczego w ogóle zemsta? Jestem zwolennikiem uprawdopodobniania tekstów fantastycznych – genialnie robi to Dukaj, genialnie robił to Lovecraft i paru innych. Ok, niech będzie fantastyka, niech będzie horror, ale niech to będzie dobrze umotywowane, bo inaczej czytanie jest bolesne.
Na „Potwora” Krzysztofa Gonerskiego moim zdaniem nawet nie warto poświęcić uwagi. Tekst nie prezentuje sobą zupełnie nic. Za to „Zmysły” duetu Kyrcz-Radecki to dziełko godne atencji. Świat widzimy oczami dziecka, dla którego wszelkie tajemnice rodziców są na tyle podejrzane, że wywołują niemal paranoiczne, mroczne wizje. Ciekawe postacie, zaskakujące zakończenie.
Na koniec dostajemy bardzo oryginalne „Nie oglądaj się za siebie” Marka Sobolewskiego, z licznymi nawiązaniami do wierzeń hinduskich. Przez cały czas napięcie nie pozwala przestać czytać, jednak szczerze mówiąc, gdzieś w połowie się pogubiłem. Wiem, że iluzja odgrywa w tekście główną rolę, ale fabuła zaczyna być w pewnym momencie tak zakręcona i sprzeczna, że już zupełnie nie wiadomo, o co chodzi. Nie wiem czy to był zamysł autora czy to ja nie jestem na tyle spostrzegawczy, by zrozumieć, co z czym się je. Żeby nie ten kardynalny błąd (bo moim zdaniem to jest błąd), opowiadanie byłoby bardzo dobre.
W zupełności zdaję sobie sprawę, że zarówno „Trupojad”, jak i „Pokój do wynajęcia” składają się z tekstów amatorów lub pół-amatorów. Moim zdaniem amatorstwo poznaje się jednak głównie po braku umiejętności technicznych, bo przecież dobre, ciekawie zbudowane pomysły może mieć każdy oczytany, inteligentny człowiek. Nie jest to broń Boże przytyk do niczyjej inteligencji, chciałbym jednak, by każda twórczość literacka stanowiła wynik PRACY, a nie chęci uzewnętrznienia emocji. A zatem, by było to coś, co zostało przemyślane i dopracowane przynajmniej do przyzwoitego poziomu. Nie chcę, by uznano mnie za malkontenta i osobę, która za dużo narzeka, choć sama nie stworzyła niczego lepszego. Nie jestem jednak pisarzem tylko czytelnikiem, a przy okazji (pół-)amatorskim krytykiem. Jednak Wy możecie spróbować wynająć ten pokój. Może wam wyda się wygodny. Ja jednak będę się upierał przy tym, że Red Horse lepiej zrobiłoby, gdyby zamiast wydawać dwie średnie antologie, zebrało najlepsze teksty w jeden, przyzwoity tom.