Jedną z zalet (lub wad) prowadzenia serwisu literackiego jest zajmująca pół pokoju sterta książek, z której w każdej chwili można sobie coś uszczknąć i przeczytać. Zazwyczaj powieść musi trochę postać w kolejce, zanim zacznę ją czytać, ale Martha Grimes ma zapewnione nieustanne pierwszeństwo. „Pod Zawianym Kaczorem” utwierdziło mnie w przekonaniu, że dla tej pisarki zawsze warto znaleźć czas, choćby z listy „do zrobienia” szczerzyło się do mnie milion terminów.
Sam Lasko, policjant ze Stratfordu (tak, tego Stratfordu) prosi swojego przyjaciela, Richarda Jury’ego ze Scotland Yardu, o przysługę. W jego mieście właśnie zaginął chłopiec, Jimmy, który przyjechał tu z rodzoną siostrą i przybraną rodziną w ramach wycieczki organizowanej przez amerykańskie biuro podróży. Jego ojczym utrzymuje, że chłopak już kilka razy znikał na kilka dni i nie ma się o co martwić. Jednak wtedy popełnione zostaje pierwsze morderstwo – ginie młoda dziewczyna, uczestniczka tej samej wycieczki, więc Jury postanawia przyjrzeć się sprawie bliżej. W Stratfordzie jest też Melrose Plant, który przywiódł tu swoich amerykańskich kuzynów, by uniknąć splądrowania swojej posiadłości. Nie zabrakło też ekscentrycznej, ale na swój sposób uroczej ciotki Agathy, która… niezmiennie jest po prostu sobą.
Martha Grimes znowu zaludnia swoją opowieść mnóstwem świetnie skrojonych i bardzo wyrazistych postaci drugoplanowych, przy których nawet Melrose Plant i Agatha zdają się blednąć. Okraszona cytatami z klasyków angielskiej poezji i dramatu, „Pod Zawianym Kaczorem” znowu zabiera nas w świat ciemnych uliczek, zadymionych pubów i krwawych morderstw w małych społecznościach. Po raz kolejny pokazuje, że klasyczny kryminał w angielskim stylu wciąż może być źródłem doskonałej rozrywki.
W języku angielskim funkcjonuje określenie „coming home”, trochę niejasne z naszego punktu widzenia, które oznacza powrót do osoby lub miejsca wywołującego poczucie bezpieczeństwa, spokoju i szczęścia. Twórczość Marthy Grimes jest dla mnie takim właśnie powrotem do stanu urzekającej błogości, która zawsze kojarzy mi się z ciepłym kominkiem, parującym kubkiem pysznej kawy i domowymi ciasteczkami. Miodność kolejnej części cyklu całkowicie rekompensuje czas, który przyszło na nią czekać.