„Pod kopułą” zaczyna się jak typowa powieść Stephena Kinga – mamy małe miasteczko w stanie Maine, w którym nagle zaczyna się dziać coś niewytłumaczalnego. Tym razem jest to pole siłowe w postaci kopuły, która otacza całe Chester’s Mill dokładnie wzdłuż jego granic. Nic i nikt nie może się przez nią przedostać, a armia Stanów Zjednoczonych ma związane ręce – nie tylko nie mają z kopułą nic wspólnego, ale też nie potrafią w żaden sposób wyjaśnić, w jaki sposób powstała i co mogłoby ją zlikwidować. Tymczasem życie pod kopułą zaczyna być coraz trudniejsze, a to za sprawą cierpiącego na megalomanię zastępcy burmistrza, Jima Renniego, który w obronie swoich interesów i w imię źle pojętego dobra ogółu nie cofnie się przed niczym.
Jakkolwiek trywialnie to zabrzmi, Chester’s Mill zaludniają ludzie ograniczeni, a nawet zwyczajnie głupi, którym Jim Rennie potrafiłby wcisnąć każdą bajkę. Zresztą, sam zastępca burmistrza ma spore problemy z przewidywaniem skutków swoich działań. Powieść Kinga mogłaby służyć za ciekawe studium psychologii tłumu i zwykłej ludzkiej głupoty, ale niestety, jako powieść w zamierzeniu realistyczna z ledwie elementami fantastyki nie sprawdza się. Dziwne zbiegi okoliczności, los sprzyjający tylko jednej stronie, a do tego spora grupa mało przekonujących postaci – w tej warstwie powieści King nie popisał się, a przecież właśnie za psychologię postaci jego twórczość znalazła uznanie tysięcy czytelników.
Zresztą King zaprzepaszcza nie tylko tę jedną sztandarową cechą swojego pisarstwa – w swojej najnowszej powieści pokazuje też, jak bardzo bolesne dla czytelnika może być folgowanie sobie w drobiazgowości opisów. Narracja w jego wykonaniu nigdy nie była czempionem prędkości, ale w „Pod kopułą” czasami referowanie krótkiego dialogu zajmuje mu kilka stron, a całość wydaje się miejscami karykaturą jego skądinąd bardzo wyrazistego stylu.
Niestety, dużo złego można, a nawet należy również napisać o zakończeniu, które jest tak zwyczajnie nieudane, że aż szkoda tracić czas na wymyślanie zgrabnej metafory. Autorka niniejszej recenzji odebrała je jako skrajnie niesatysfakcjonujące i niszczące wszelkie wcześniejsze pozytywne odczucia wobec książki. O ile w połowie lektury czytelnik może mieć jeszcze nadzieję na ciekawy finał, o tyle im dalej w las, tym gorzej – King tak komplikuje akcję, przy okazji nieustannie podkopując wszelkie szanse na pozytywne rozwiązanie głównych konfliktów, że z czasem pozostaje już tylko jedno wyjście z sytuacji i niestety Stephenowi tym razem muza poskąpiła inwencji twórczej. Zresztą, samo wytłumaczenie powstania klosza, który przecież stanowi oś fabuły, jest, owszem, zaskakujące, ale raczej w negatywnym tego słowa znaczeniu.
A trzeba zauważyć, że mało satysfakcjonujące zakończenie krótkiej powieści odbiera się zupełnie inaczej niż w przypadku prawie tysiącstronicowego tomiszcza. Gdy czytasz kilkaset stron tylko po to, by dowiedzieć się, że King nie ma dobrego pomysłu, co zrobić dalej, trudno nie przywiązywać do tego wagi. Zresztą, nie po raz pierwszy kingowska strategia niezastanawiania się nad finałem historii przed jego napisaniem zupełnie się nie sprawdza – podobnie felernie zakończony był „Bastion”, do którego zresztą „Pod kopułą” często się porównuje, choć zazwyczaj wyłącznie ze względu na niebagatelną ilość stron.
Podsumowaniem tych wszystkich dywagacji niech będzie krótka i zwięzła informacja dla tych, którzy ciągle wahają się, czy sięgnąć po “Pod kopułą”: książka nie jest warta ilości czasu, który trzeba poświęcić na jej lekturę, a zakończenie może sprawić, że będzie wam go podwójnie żal. King po raz drugi w swojej karierze stworzył coś, co w okrojonym wydaniu byłoby znacznie lepiej strawne, tylko tym razem nikt nie miał odwagi mu tego skrócić. I chociaż należy docenić wciąż świetne pióro pisarza, tym razem okazuje się, że czyste rzemiosło nie wystarczy, a dużo nie zawsze znaczy dobrze.