Najlepszych jest pierwszych kilkadziesiąt stron powieści: narracja cudownie niespieszna, zbudowana na statycznych, obszernych opisach związku Alexa i Leslie Twisdenów, bogatego małżeństwa zamieszkującego w wiekowym, przesiąkniętym tradycjami i historią apartamencie gdzieś na Manhattanie. W ich przestronnych włościach brakuje tylko potomków, którzy pociągnęliby dalej linię rodu starzejącego się, wysoko cenionego prawnika. Chase Novak wspaniale odmalował ich dostatnie, ale puste życie, beznadziejne próby poddawania się kolejnym terapiom i zabiegom, rosnącą frustrację i zniechęcenie. Wreszcie ostatnią próbę poczęcia, poprzedzoną spotkaniem z tajemniczym i nie do końca poczytalnym słoweńskim lekarzem. Niepokój narasta stopniowo, ma wspaniałą psychologiczną nadbudowę i tych kilkadziesiąt pierwszych stron historii jest naprawdę znakomitych. Gdyby autor napisał całość w tym rytmie, byłbym zachwycony.
Oczywiście można znaleźć motywy, które łączą „Poczęcie” Novaka z „Dzieckiem Rosemary”, ale jest ich tak niewiele, że warto mieć to od razu za sobą: wspólne jest tworzenie atmosfery grozy wokół motywu poczęcia i dziecka oraz osadzenie historii w wielopokoleniowych mieszkaniach w rezydencjach dla wyższych amerykańskich sfer. To właściwie tyle, porównania do arcydzieła Levina są marketingowo pewnie skuteczne, ale mylące i nieprecyzyjne.
Dlatego też nie rozumiem tego, że Novak nie zdecydował się na opis całej ciąży Leslie Twisden i pierwszych lat życia jej dzieci – jeśli powodem była chęć ucieczki od porównań do „Dziecka Rosemary”, to wielka szkoda, bo nie byłoby raczej potrzeby się tym przejmować. Autor postanowił ten fragment życia bohaterów pominąć, przeskakując do czasu, gdy dzieci są już w wieku szkolnym i zyskują świadomość tego, że ich rodzice stanowią dla nich zagrożenie. Warto to podkreślić, bo to bardzo przewrotny zabieg: to nie dzieci poczęte eksperymentalną metodą stają się adwersarzami, ale wilkołaczej przemianie ulegają ich rodzice.
Novak o wiele lepiej radzi sobie z kreowaniem subtelnej, ale ciężkiej atmosfery, niż z dynamicznie poprowadzonymi fragmentami, przez co powieść nieco traci. Odniosłem wręcz wrażenie, że chcąc wpasować się w jakieś efemeryczne ramy gatunkowe, autor „na siłę” dokładał kolejne sceny pościgów i awantur, zupełnie jakby chciał sprostać wymaganiom przyzwyczajonego do blockbusterów i pozbawionego cierpliwości czytelnika. Nadal jednak po świetnym początku jest to spadek do całkiem przyzwoitego poziomu. W ręce czytelnika nie trafiło arcydzieło, ale całkiem udany horror, którego lekturę można uczciwie polecić fanom gatunku. Mam nadzieję, że częściej Replika będzie inwestowała w mniej znanych pisarzy, zamiast po raz kolejny wznawiać powieści Grahama Mastertona. Zaś na mniejsze i większe słabości „Poczęcia” można przymknąć oko i po prostu cieszyć się dobrą lekturą.