Trzecia powieść Jeffa Carlsona, „Plague Zone”, ponownie pozwala czytelnikowi śledzić życie twardziela, Cama Navarro, oraz pani naukowiec zajmującej się nanotechnologią, Ruth Goldman. Chociaż trwająca rok plaga dobiegła końca i niemal wszyscy uodpornili się na miniaturowe roboty, które zmusiły wszystkich do egzystencji na poziomie 10 tysięcy stóp, świat wciąż dochodzi do siebie. Z trudem uniknięto III wojny światowej, lecz Rosjanie i Chińczycy wkroczyli na ziemie Stanów Zjednoczonych, a najświatlejsze umysły tej ziemi w większości wyginęły po wybuchu nuklearnym. Jedynie Ruth ocalała spośród ludzi na tyle wyszkolonych, by pracować z nanotechnologią. Lecz gdy powstaje kolejny rodzaj, w rękach Ruth i Cama pozostaje rozwiązanie zagadki jej powstania i ocalenia ludzkości przed całkowitą zagładą.
Chociaż nie czytałem „Plague War”, drugiej powieści serii, z łatwością mogłem zagłębić się w „Plague Zone”. Carlson bohaterów i historię świata przedstawionego opisaną w poprzednich książkach przedstawia od początku, tak że czytelnik dysponuje wszelką niezbędną wiedzą, by przeczytać książkę z pełnym zrozumieniem, bez znajomości poprzednich dwóch tomów serii. Niemniej zapoznanie się z pierwszymi dwoma czyni lekturę „Plague Zone” jeszcze słodszą.
Sama opowieść stanowi swego rodzaju powrót do stylu pierwszej powieści, „Plague Year”. Po raz kolejny Cam i Ruth stawiają czoła niewidocznemu i niemal niemożliwemu do zatrzymania zagrożeniu, które jest w stanie pozbawić ich życia w ciągu paru chwil. Dodajmy do tego, że nowa nanotechnologia zmienia ludzi w bezmyślne warzywa (tj. zombich) i wszystko zdaje się wskazywać na to, że ludzkość czeka zagłada. Druga powieść miała wiele wspólnego z thrillerami politycznymi Toma Clancy’ego, z kolei zawartość i wydźwięk książek pierwszej i trzeciej przypominały powieści Michaela Crichtona.
Większość opowieści pokazuje Cama i Ruth na pełnych obrotach, w próbie ucieczki przed nową plagą i rozgryzienia, o co w tym wszystkim chodzi. Inne wątki pokazują chińskiego przywódcę, który jest odpowiedzialny za plagę, Deborah oraz doktora medycyny, który współpracuje z tym, co zostało z amerykańskiego rządu.
Niektórym czytelnikom może się nie podobać uczynienie homoseksualnego Chińczyka czarnym charakterem, być może zarzucając Carlsonowi uprzedzenia. Myślę jednak, że tak jak wiele powieści epoki zimnej wojny wykorzystujących ZSSR jako głównego negatywnego bohatera, Carlson również potrzebował innej siły, która jest w stanie stawić czoła Ameryce, a nawet ją pokonać – i znalazł taką potęgę w Chińczykach. Uczynienie z tego człowieka homoseksualisty jest całkiem trafną decyzją, nie tylko ze względu na ośmieszenie seksualności tego mężczyzny, ale umieszczenie tej postaci w kontekście kultury, która kładzie wysoki nacisk na prokreację oraz tradycyjne spojrzenie na małżeństwo. Bohater ten dzięki temu jest skonfliktowany sam ze sobą: kocha swój kraj, a zarazem nienawidzi go za to, że musi przez niego ukrywać swoje prawdziwe „ja”. Czytelnicy będą w stanie się z nim utożsamić bez względu na własną orientację.
Akcja „Plague Zone” jest wyjątkowo szybka i pełna energii. Chociaż pojawia się wątek miłosny oraz introspekcja pomiędzy Camem i Ruth, opowieść pędzi od jednego zestawu niebezpieczeństw ku następnemu, zostawiając czytelnikowi maleńkie chwile na zaczerpnięcie oddechu. Carlson buduje napięcie poprzez częste pozostawianie swoich bohaterów w stanie zawieszenia i niepewności, by przejść nagle do innej postaci i innego wątku.
Podsumowując, ta historia o życiu po apokalipsie stanowi budzącą dreszcze rozrywkę. Książka posiada wszelkie znamiona thrillera politycznego, fabułę powieści science fiction oraz wyjątkowe postacie. Mocno polecam „Plague Zone” zarówno nowym i starszym czytelnikom szukającym historii pełnej ekscytującej akcji.
—
tłumaczenie: Mateusz Kopacz
recenzja pochodzi z bloga autora i została zamieszczona na Carpe Noctem za jego zgodą