Pakt z diabłem to motyw w literaturze stary jak świat – od lat rozmaici pisarze fantazjowali o wadach i zaletach potencjalnej umowy, dochodząc zgodnie do wniosku, że z siłami nieczystymi nie warto robić interesów. Choć wielu, po genialnym „Fauście” Goethego, uważało ów topos za całkowicie wyczerpany, ten nadal ma się dobrze, co udowadnia choćby Graham Masterton swoim „Kandydatem z piekła”.
Rzecz dzieje się w USA, w latach osiemdziesiątych. Jack Russo, główny bohater i zarazem narrator powieści, zostaje członkiem sztabu wyborczego Huntera Peale’a, obiecującego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pewnej nocy, spędzonej w Connecticut, w starej, tajemniczej posiadłości, gdzie diabeł mówi „dobranoc” nie tylko w przysłowiowym znaczeniu, w Peale’u zachodzi przemiana – w ciągu kilku godzin przeistacza się z umiarkowanego republikanina w gwałtownego ekstremistę niestroniącego od zimnowojennej polityki nienawiści i bezwzględności; urastającego do rangi drugiego Hitlera. Zmienia się również jako człowiek – staje się nieokrzesany i wulgarny, nie szanuje przyjaciół, raz po raz zdradza żonę i, co najgorsze, w swojej kampanii zaczyna stosować ciosy poniżej pasa. Ta zaś, wbrew wszystkiemu, gwałtownie rusza z miejsca i wszystko wskazuje na spektakularny sukces w nadchodzących wyborach. Krok po kroku główny bohater odkrywa przyczynę owej przemiany.
Wizja nawiedzonego domu i jego opowiedziana później historia przywodzą na myśl powieści Stephena Kinga, w których zwykłość kontrastuje z elementami nie z tego świata. Jeśli jednak chodzi o budowanie klimatu, biorąc pod uwagę jedynie „Kandydata…”, Masterton pozostaje kilka lat świetlnych za autorem „Lśnienia”, a jego wizja nie przyprawia nawet o gęsią skórkę i za bardzo trąci patosem.
Przez większość czasu czytelnik śledzi kampanię wyborczą pełną brudnych zagrywek ze strony tytułowego kandydata, w których główną rolę odgrywa, coraz bardziej podejrzliwy, Jack. Fabuła, z początku ciekawa, na pewnym etapie zaczyna nudzić – mimo że akcja toczy się w dobrym tempie, rozwiązania kolejnych sytuacji wydają się przewidywalne tak jak i zakończenie, które swą epickością, zamiast wprawić w osłupienie, śmieszy.
Kolejnym minusem są bohaterowie – zarówno protagoniście jak i całej reszcie daleko do autentyzmu. Począwszy od przerysowanego Peale’a, który sprawia wrażenie interesującego jedynie na samym początku – głównie dzięki imponującym przemówieniom – skończywszy na bohaterach drugoplanowych, nie mających w sobie krztyny oryginalności. Podobnie prezentują się relacje między nimi, czego świetnym przykładem jest związek głównego bohatera z piękną Jennifer. Wątek miłosny sprawia wrażenie mieszanki wykorzystanych już wielokrotnie historii – jest sztampowy do bólu i gdyby nie fakt, że bohaterowie uprawiają seks i mówią sobie per kochanie – można by pomylić ich relacje z przyjacielskimi.
Plusem powieści jest jej polityczna otoczka. Autor w sprytny sposób zmusza odbiorcę do zadania sobie wielu pytań, jak na przykład: co by było, gdyby, w czasie względnego pokoju panującego po zorganizowanym przez Chruszczowa spotkaniu w Genewie, rzeczywiście pojawił się ktoś taki jak Hunter Peane – osoba wzniecająca na nowo żar zimnej wojny, pragnącą powrotu do zażegnanego konfliktu w Wietnamie, jednym słowem – dążąca do rozpętania trzeciej wojny światowej. Książka jest przesiąknięta polityką, pojawiają się także elementy historii i geografii Stanów Zjednoczonych.
„Kandydat z piekła” to nietypowa mieszanka horroru i political fiction, z wyraźną przewagą tego drugiego. Samo odgrzanie motywu diabelskiego cyrografu z mocną dawką polityki w tle wydaje się ciekawym pomysłem, wykonanie jednak pozostawia dużo do życzenia, przez co czytelnik otrzymuje nudnawą historię, która nie jest w stanie przestraszyć nawet ośmiolatka.