Thriller średniej klasy
„Pan Mercedes” nie jest pierwszym tytułem Kinga w tym gatunku i nie pierwszym, jaki trafił w moje ręce. Swego czasu przeczytałam „Colorado Kid”, ale nadal uważam, że nawet jeśli był żartem to zupełnie nie śmiesznym. Wszelkie dorabiane teorie o „doskonałym” pastiszu czy pierwszym życiowym kryminale („bo przecież w rzeczywistości nie wszystkie sprawy są rozwiązywane!”) uważam za usilne doszukiwanie się dobrej literatury tam, gdzie jej zwyczajnie nie ma. Całe szczęście King odrobił lekcje i w „Panu Mercedesie” nie próbuje sprzedawać nam głodnych kawałków tylko konstruuje rzetelną zagadkę kryminalną. Obawiam się jednak, że mimo paru zalet to raczej zwykły średniak.
Zacznijmy od bohaterów. Emerytowany policjant to dla thrillera i kryminału nic nowego. Ten u Kinga ma nawet na koncie obowiązkowy epizod alkoholowy i rozwód z żoną. Przy czym szybko się o tym zapomina, bo przez całą powieść Bill zachowuje się hiperpoprawnie i czytelnik odnosi wrażenie, że nawet jeśli Hodges kiedyś pił za dużo to pewnie w poczet jego występków po spożyciu zalicza się co najwyżej nadmierna kochliwość i zbyt głośne chrapanie. Równie nieprzekonujący co alkoholowa przeszłość jest jego upór w kwestii trzymania sprawy dla siebie – wygodny dla Kinga i powieści, ale niekoniecznie realistyczny. Podobną uroczą wydmuszką jest jego młodziutki czarnoskóry przyjaciel, Jerome. Ta chodząca mieszanka Einsteina i Dalajlamy przypomina raczej typ postaci niż człowieka z krwi i kości. Na tym tle nieco wyróżnia się Holly – neurotyczna czterdziestolatka o mentalności podlotka – ale ta też szybko pokonuje własne słabości i dołącza do grona idealnej trójcy. W kwestii postaci pozytywnych King chyba wierzy, że przeszłość nie ma żadnego wpływu na charakter człowieka i wystarczy odrobina chęci, żeby każdy mógł pokonać swoje słabości. Bardzo optymistyczne, ale zupełnie nierealne. Czułam się trochę jak przy lekturze Koontza i brakowało mi tylko golden retrivera. Znacznie lepsze wrażenie zrobił na mnie czarny charakter, a sceny z jego przeszłości były jedynym fragmentem książki, który będę pamiętać za rok czy dwa. Tak jak w całej książce trudno odnaleźć echa dawnego Kinga, tutaj dał nam posmakować nieco swoich horrorowych korzeni i chwała mu za to.
Całe szczęście nijakość bohaterów przestaje mieć znaczenie, gdy King tworzy ładnie zazębiającą się fabułę. Można by się przyczepić do kilku rozwiązań, owszem, ale przez większość czasu trwania śledztwa widać, że King, wbrew swoim zwyczajom, rozplanował akcję ze szczegółami i to, co na początku wydawało się tylko jego gawędziarstwem, stało się istotnym elementem fabuły. Podobać mogą się również odniesienia do standardów kryminału noir, które wplótł do dialogów. Są na tyle subtelne, by nie razić nachalnością, a jednocześnie pokazują, że King nieco się w temacie orientuje. W tym kontekście dziwi wybór dość oklepanego głównego bohatera, ale „Pan Mercedes” chyba z założenia nie miał być szczególnie oryginalną powieścią. I faktycznie tak właśnie można w skrócie podsumować tę książkę – to niekoniecznie wyjątkowy, ale dość udany thriller, który czyta się szybko i z przyjemnością. King chyba nie silił się na nic ponad dobre czytadło – jedno z tych pożeranych na pęczki przez fanów gatunku.
Wydaje mi się, że jestem w stanie zrozumieć motywację Kinga i jego wydawcy. Stephen chciał spróbować czegoś nowego i nie dziwi mnie to. Może nawet pogratulowałabym odwagi – bo mógł przecież narazić się na ostrą krytykę fanów – gdybym nie znała wielbicieli jego prozy, a ci łykną „Pana Mercedesa” bez popijania. Wydawca wiedział, co robi, bo nazwisko Kinga sprzeda każdą książkę. Nijak się to jednak ma do najważniejszej kwestii – najnowsza powieść Stephena w swoim gatunku plasuje się na średniej półce i gdyby widniało na niej inne nazwisko, przeszłaby zupełnie bez echa.