W I tomie „Pana Lodowego Ogrodu” poznaliśmy Vuko Drakainnena – ziemskiego, świetnie wyszkolonego kosmonautę, który trafia na obcą planetę, zamieszkaną przez podobne nam stworzenia. Na pierwszy rzut oka, ów świat ma wiele wspólnego z naszym. Jest jednak drobna inność. A mianowicie… obecność magii! Właśnie tę specyficzną różnicę ma zbadać jeden z głównych bohaterów „Pana Lodowego Ogrodu” – Vuko. Postacią równie ważną jest młody następca Tygrysiego Tronu, Tendżuk, którego zmagania z suszą, zdradą i kapłanami odradzającego się pogańskiego kultu, nabierają rumieńców i stają się tak samo ważne jak historia Drakainnena.
Spotkać można opinię, że fragmenty książki poświęcone Tendżukowi są wtórne i opóźniają akcję. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Czasami czekałam na kontynuację jego przygód, bardziej niż na fragmenty poświęcone Vuko. Opowieść o nim jest zupełnie inna, choć tak samo pełna nietuzinkowych postaci i trzymającej w napięciu akcji.
Naprawdę trudno jest napisać recenzję tak doskonałej powieści. Zwłaszcza, że nie jest ona nawet kapkę gorszy od tomu pierwszego. Tempo akcji jest ciągle szybkie, poznajemy nowych i tak samo świetnie skonstruowanych bohaterów, a Jarosław Grzędowicz, choć obraca się w znanym już czytelnikom świecie, nie przestaje nas zaskakiwać. Nie ma tu na co narzekać ani co wypominać. Grzędowicz wielkim mistrzem jest, i cieszę się, że miałam okazję się o tym przekonać.
Zasiadając do czytania „Pana Lodowego Ogrodu” byłam przekonana, że II tom jest jednocześnie ostatnim. Gdy pod koniec lektury zdałam sobie sprawę, że tylko wybuch bomby atomowej i zniszczenie całego świata powieści, mógłby przynieść rozwiązanie wszystkich wątków na tych kilku pozostałych do przeczytania stronach, naprawdę ucieszyłam się, że to nie koniec. Pozostaje tylko niecierpliwie czekać na trzecią część, a zapowiedzi Grzędowicza, że będzie bardzo długa, tylko zaostrzają mój apetyt. Jestem w stu procentach pewna, że pisarz stanie na wysokości zadania i po raz kolejny zaserwuje nam wyśmienitą lekturę.