Gorszy rodzaj adaptacji
Kiedy słyszę określenie „adaptacja książkowa”, przed oczami staje mi Stowarzyszenie Umarłych Poetów Nancy Kleinbaum – powieść napisana na podstawie scenariusza filmowego, która była tak zła i obrzydliwie tendencyjna, że na samo jej wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Jedna książka nie jest podstawą do wyrobienia sobie opinii o wszystkich tego typu adaptacjach, więc do Ostrego cięcia Maxa Allana Collinsa, które jest adaptacją serialu Cryminal Minds, podchodziłem z nadzieją, że dzięki niemu przekonam się o tym, że i w tej dziedzinie literackiej można napisać dobre dzieła. Niestety, okazało się, że zbyt dużo sobie obiecywałem po tej powieści.
Do Lawrence w stanie Kansas sprowadzony zostaje zespół JAB, czyli Jednostki Analiz Behawioralnych. Jest to grupa pracowników FBI, która poprzez tworzenie profili psychologicznych morderców pomagają w ich ujęciu. Ich zadaniem jest ujęcie seryjnego zabójcy, który poluje na bezdomnych. Zanim jednak odbierze swoim ofiarom życie, myje je, goli oraz ubiera w porządne ubrania. Pracownicy JAB próbują wniknąć w psychikę mordercy, jednak zaangażowani zostali również do innej sprawy – porwania młodej dziewczyny. Szybko okazuje się, że obie te sprawy mogą być ze sobą powiązane. Zaczyna się wyścig z czasem, który ma na celu uratowanie porwanej.
Widać na pierwszy rzut oka, że powieść jest napisana na podstawie produkcji telewizyjnej. Niestety, wpływa to negatywnie na jej jakość: niektóre akapity sprawiają wręcz wrażenie, jakby były suchymi opisami relacjami tego, co można by ujrzeć na ekranie. W wyniku tego mamy zalew nudnych i z biegiem czasu coraz to bardziej irytujących opisów – najpierw postaci, później pomieszczeń. Można nawet dojść do dość złośliwego wniosku, że powieść składa się jedynie z przedstawienia wyglądu bohaterów, opisu wnętrz oraz… dialogów. W fabule brak jakiegokolwiek dynamizmu zdarzeń – niemal cała akcja posuwana się do przodu w wyniku rozmów głównych bohaterów. Przez to lektura jest ze strony na stronę coraz bardziej nużąca i trzeba się mocno pilnować, by nie opuszczać fragmentów, które tak naprawdę nie wnoszą do książki nic, poza zwiększeniem jej objętości.
Głównym elementem powieści, dzięki któremu zwróciłem na nią uwagę, była praca profilerów. Jeżeli jednak ktoś myśli, że dzięki temu będzie się można przekonująco wgryźć w psychikę mordercy, to się srodze zawiedzie. Owszem, sam proces tworzeniu profilu psychologicznego jest w miarę ciekawy, co z tego jednak, jeżeli sam morderca jest… nudny. Zabrakło tutaj naprawdę zakręconego świra, którego działania sprawiałyby, że czytelnik nie mógłby przestać ich analizować, które budziłby nieustanną ciekawość i doprowadzałyby do białej gorączki podczas prób ich rozgryzienia. Tak naprawdę motywacja mordercy jest dość banalna i można się dziwić, że do ujęcia kogoś takiego zaprzęgnięto kilka najtęższych umysłów w FBI. Autor próbował jeszcze zapętlić całą intrygę poprzez kilkukrotne przedstawianie wydarzeń z perspektywy mordercy, które jednak było dość nieudolne i co najgorsze – niepotrzebne.
Kolejnym istotnym brakiem jest nieobecność jednego, wyrazistego bohatera, który swoją osobowością mógłby uratować powieść. Niestety, zamiast niego mamy kilku profilerów, w związku z czym „punkt ciężkości” narracji przenosi się na coraz to inną osobę. Wskutek tego ciężko jest zżyć z którąkolwiek postaci, a co za tym idzie, stają się one czytelnikowi niemal zupełnie obojętne. Chciałem wprawdzie, żeby morderca został jak najszybciej złapany, ale z dość przykrego powodu: żeby już wreszcie dobrnąć do końca tej powieści. Które swoją drogą jest tak kuriozalnie dziecinne, że nie zdziwiłbym się, gdyby większość czytelników poczuła się dotknięta sposobem, w jaki obrażona została ich inteligencja.
Ostre cięcie jest wprawdzie o niebo lepsze niż wspomniane na początku recenzji Stowarzyszenie Umarłych Poetów, jednak mimo to znacząco ustępuje poziomem nawet przeciętnym książkom niebędącymi adaptacjami. Mam jednak nadzieję, że trafię w końcu na adaptację, która spełni moje oczekiwania. Jest jednak jeden zasmucający fakt, który każe być mi powściągliwym w takim nastawieniu: Collins nazywany jest „królem adaptacji książkowych”. I jeżeli jest to prawda, to moje ewentualne poszukiwania są z góry skazane na porażkę, oznacza to bowiem, że wszystkie powieści tego typu są najzwyczajniej w świecie słabe.