Hercules Poirot w polskim wydaniu
Wielbiciele kryminałów w starym stylu, przypominającym czasy Agathy Christie i jej podobnych, nie mają powodów do narzekań – miło ciągłego rozwoju gatunku, trafia się mnóstwo pisarzy, którzy wracają do korzeni i klasycznej formy, co ma swoje plusy, jak i wady – choćby brak jakiegokolwiek powiewu świeżości. Świetnym tego przykładem jest Irena Matuszkiewicz, autorka powieści „Ostatni sprawiedliwy”.
Barbara Kurczyłłówna, dziewięćdziesięcioletnia seniorka swojego rodu, zwołuje zjazd rodzinny, na którym oznajmia, iż jej zmarły niedawno brat został otruty, po czym spekuluje o śmierci sąsiada, Macieja Cieplaka. Mimo iż rzeczona informacja nie ma żadnego potwierdzenia, wprawia członków rodziny w osłupienie, które potęguje się, gdy z samego rana Kurczyłłowie dowiadują się, że żona Cieplaka została odnaleziona poważnie ranna w swojej sypialni, podczas gdy małżonek zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Zajmującemu się wyjaśnieniem sprawy Jarosławowi Rębowiczowi przyjdzie zanurzyć się w brudnym bagnie rodzinnych sekretów i waśni.
Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy po otwarciu powieści, jest masa skomplikowanych rodzinnych koligacji, mocno nudzących i spowalniających wątek kryminalny, stojący na dużo wyższym poziomie niż osobiste historie członków rodu Kurczyłłów i osób postronnych. Budowa tekstu nie zaskakuje – prowadzący śledztwo Rębowicz kolejno przesłuchuje poszczególnych świadków, członków rodziny i sąsiadów, mogących mieć coś wspólnego ze zbrodnią i analizuje owe relacje, dochodząc ostatecznie – niczym Hercules Poirot – do prawdy metodą dedukcji.
Tym, co przesądza o nie najlepszym odbiorze powieści, są niezwykle płascy bohaterowie – mimo iż autorka starała się każdemu z nich dodać cech zwiększających autentyczność, postaci wypadają nienaturalnie i, co gorsza, całkowicie bezbarwnie. Podobnie wyglądają relacje pomiędzy nimi, co szczególnie objawia się w dialogach – o ile konkretne rozmowy dotyczące śledztwa są jeszcze do przełknięcia, luźne wymiany zdań między członkami rodziny czy przyjaciółmi irytują na każdym kroku sztywnością i sprawiają wrażenie zapychaczy, dodanych do powieści na siłę i niczego dobrego do niej nie wnoszących. Pod tym względem autorka nie dorasta do pięt konkurencji, choćby naturalnym i głębokim kreacjom postaci z powieści Zygmunta Miłoszowskiego, opowiadających o perypetiach prokuratora Szackiego.
Styl Matuszkiewicz – mimo iż nie budzi większych zastrzeżeń: jest prosty i nie utrudnia czytania – momentami denerwuje, szczególnie dużą liczbą zdrobnień oraz momentami niejasnymi opisami, w których łatwo się pogubić. Drażni również zwyczaj przedstawiania poszczególnych członków rodu Kurczyłło nazwami rodzaju pokrewieństwa zamiast imionami, przez co na dłuższą metę czasem ciężko się odnaleźć w genealogicznej gęstwinie – dla jednej postaci dany bohater będzie stryjem, dla drugiej już kimś zupełnie innym, co dezorientuje odbiorcę i zaburza niejednokrotnie tempo czytania.
„Ostatni sprawiedliwy” to powieść będąca definicją swojego gatunku – nawiązująca do starych, sprawdzonych tradycji, trzymająca się suspensu do samego końca, lecz jednocześnie nie wnosząca niczego nowego, przez co szukający nowych doświadczeń czytelnicy z pewnością poczują się zawiedzeni. Fanom kryminału w klasycznym wydaniu tekst powinien jednak przypaść do gustu, jeśli tylko będą w stanie przymknąć oko na kiepskie kreacje bohaterów.