Historia zawsze była moją pasją, na równi horrorowi. Tym bardziej ubolewam, że tak rzadko można spotkać się z literaturą łączącą oba tematy. Na szczęście ostatnio w moje ręce trafiła powieść Michała Solanina „Ostatni Nefilim”, która teoretycznie powinna zaspokoić mój apetyt. Teoretycznie, bowiem praktyka zawsze jest inna niż chcemy.
Akcja utworu rozgrywa w okresie trzeciej krucjaty, kilka lat po zajęciu Jerozolimy przez Saladyna. Rycerz z ziemi Franków, Roderic Plaisantin, jedzie do ziemi świętej z poselstwem do cesarza niemieckiego. Tymczasem na tych terenach pojawia się sam Bafomet, który ma wobec rycerza własne plany.
Autor połączył tutaj wątek powieści historycznej (krucjata) z horrorem (walka aniołów z demonami) w sposób brawurowy i dość karkołomny, co odbiło się kilkoma siniakami na całości. Przede wszystkim uderza w oczy pośpiech z jakim zawiązuje się i toczy akcja w wątku z demonami. O ile przy historycznych aspektach pisarz stara się jak może najlepiej zaprezentować swą wiedzę i sytuację geopolityczną przedstawianego świata, o tyle w historii Bafometa miałem czasem wrażenie, że ktoś tu chce zbyt szybko mi coś powiedzieć i za wszelką cenę mnie zaskoczyć. Co gorsza, pod koniec moje przeczucia się sprawdziły, bowiem finał nastąpił tak prędko i tak gwałtownie, że byłem niemalże rozczarowany.
Dosyć jednak marudzenia, nie chciałbym bowiem, żeby ktoś pomyślał, iż „Ostatni Nefilim” jest książką złą. Jest to utwór co najmniej niezły, pokazujący spore umiejętności autora, ale także i aspiracje wydawnictwa. Dawno bowiem nie widziałem tak ładnie wydanej książki (szczególnie w korelacji treść-grafika). Mogę ponarzekać jeszcze na drobne niedopatrzenia korekty i mały druk, ale to w sumie drobiazgi.
Wróćmy jednak do utworu. Widać, że autor zebrał sporo informacji o temacie i wielkich gaf merytorycznych nie popełnia. Podoba mi się również fakt, że Solanin nie próbował się mierzyć nawet ze scenami batalistycznymi, pozwolił o nich po prostu opowiedzieć bohaterom, którzy wzorem Sapkowskiego posługują się stylizowaną na średniowieczną mową. I trzeba przyznać, że te fragmenty wychodzą pisarzowi naprawdę dobrze, niestety, tym widoczniejsze są zgrzyty w trakcie rozmów aniołów czy demonów (choć nie ma mowy o infantylizmie znanym z „Siewcy wiatru” Kossakowskiej. Sama intryga, choć również niezbyt oryginalna jest wciągająca i na tyle ciekawa, że warto poświęcić czas autorowi.
Szkoda, całość sprawia wrażenie urwanej, jednocześnie bez możliwości kontynuacji w najbliższym czasie. Mielibyśmy do czynienia z bardzo dobrym utworem, póki co jest tylko i aż dobrze.