Oko Księżyca

„Oko Księżyca”, kontynuacja kapitalnej „Księgi bez tytułu”, było najbardziej oczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Mając w pamięci doskonały, popkulturowy pastisz, jakim była pierwsza część, z niecierpliwością odliczałem dni do czasu, aż znów przyjdzie mi się spotkać z Bourbon Kidem. I przyznam szczerze, że poznałem go trochę lepiej, niż bym tego chciał.

Kilka godzin po ostatniej rzezi dokonanej w barze Tapioca miały miejsce wydarzenia dobitnie dowodzące, że mieszkańcy Santa Mondega nie mogą liczyć nawet na chwile wytchnienia. W miejskim Muzeum Historii i Sztuki, w czasie nocnej zmiany jeden ze strażników odkrywa, że najcenniejszy eksponat, jakim były zmumifikowane zwłoki Ramzesa Gaiusa, zniknęły z sarkofagu. Szybko okazało się, że nie było to sprawką żadnego złodzieja, ale sam władca Egiptu powstał z martwych, by odzyskać tytułowe Oko Księżyca.

Osoby, które przeczytały pierwszą część, już zapewne się domyśliły, że mumia jest tylko jedną z galerii niezwykłych postaci, jakie przedstawia nam autor. Do tego istnego wora Anonim wrzucił jeszcze dwa wilkołaki, z czego jeden nieustannie zgrywa gwiazdę rapu, byłego kapitana z Sił Specjalnych Stanów Zjednoczonych Ameryki, okazującego się jednocześnie psychopatycznym zboczeńcem, tajemniczych detektywów miejskiej policji oraz – a jakże – całą masę wampirów. Ze starych znajomych natomiast spotkamy barmana Sancheza, parę kochanków Dantego i Kacy, córkę Władcy Ciemności Jessicę, mnicha Peto oraz oczywiście Bourbon Kida.

Niestety, nie jest to już ten sam zabijaka, który zachwycił mnie w pierwszej części. W kontynuacji Anonim bowiem postanowił przedstawić historię głównego bohatera, zaczynając od czasu, kiedy był jeszcze normalnym nastolatkiem. I mimo że te kilkadziesiąt stron było napisane z wielkim polotem, niezwykłą fantazją i przesycone bezpardonowym poczuciem humoru, to Bourbon Kid stał się przez to „wydobycie z cienia” zbyt zwyczajny. Nie był to już tajemniczy mściciel, działający według prostego planu: pojawić się, zabić kogoś i zniknąć, przez co postać ta, mimo budzącej sympatii, przestała być tak enigmatyczna i intrygująca, jak w „Księdze bez tytułu”.

Na szczęście jest to jedyne zastrzeżenie, jakie mam w stosunku do powieści. Cała reszta jest zrobiona według receptury już sprawdzonej i opanowanej przez autora do perfekcji – wrzucić do jednego gara masę nieprzystających do siebie składników, mocno zamieszać i ostro przyprawić. Tutaj składnikami są diabelnie dziwne postaci, a przyprawą dosadny i bardzo soczysty język. Zamieszane to jest zaś w taki sposób, że mimo iż rozum buntuje się przed takim nawałem absurdu i zamierzonej – nie bójmy się tego słowa – głupoty, to te gryzące się osobno ingredienty razem tworzą naprawdę fascynującą całość.

Oczywiście, nie wszystkim przypadnie ona do gustu. Zupełnie jak w sztuce kulinarnej – jedni zdefiniują taki smak jako mdły, inni zaś jako egzotyczny. Na szczęście, w przypadku „Oka Księżyca” wiadomo już, komu zasmakuje ta powieść. Osoby, które pierwsze dzieło Anonima przyjęły z niesmakiem, nie powinni nawet próbować się do niego przekonywać. Całej reszcie natomiast – mam nadzieję, że licznej – z czystym sumieniem życzę: smacznego!

Oko Księżyca

Tytuł: Oko Księżyca

Autor: Anonim

Wydawca: Świat Książki

Data wydania: luty 2010

Format: 448 s.

Cena okładkowa: 34,90

Opis z okładki:

Pełna czarnego humoru, opowieść o masakrze, chaosie i szaleńcach. 18 lat po masakrze (i dużych ilościach bourbona) Bourbon Kid musi przestać zabijać. Mnich Peto, powraca do Santa Mondega z tajemniczym Okiem Księżyca w poszukiwaniu zabójcy w kapturze. Nie jest sam. Zbliża się Halloween, rwący wir zła po raz kolejny wsysa niewiarygodnych bohaterów, Dante’ego i Kacy, a wraz z nimi chmary wapirów i kilka wilkołaków. Jeśli dorzucicie do tego wścibskiego barmana Sancheza, służby specjalne, anioła śmierci imieniem Jessica oraz nowego Władcę Ciemności, wkrótce znowu poleje się krew. Kiedy zamach na Kida się nie udaje, ci, którzy chcą jego śmierci, przekonują się, że sytuacja uległa odwróceniu: Kid ma własną listę. Tym razem nie daruje nikomu…

Przewiń na górę