Spodziewałam się po „Ofierze” Eversona mięsistego horroru. Ciągłego zagrożenia, śmierci, bezpardonowej walki o przetrwanie lub władzę okraszonych odrobiną tajemniczych rytuałów i oldschoolowej jatki. Wskazywała na to idealnie wpisująca się w ten klimat okładka, a przyznana pisarzowi nagroda Brama Stokera oraz moje poprzednie doświadczenia z Repliką – już raz sięgnęłam po zupełnie nieznanego mi pisarza z tego wydawnictwa i dostałam naprawdę porządną powieść grozy – mówiły, że po książce Eversona można spodziewać się dobrej lektury. Niestety nic z tego.
Dobrze, odrobinę winy możemy zrzucić na tłumaczenie i redakcję. Są zgrzyty, czytanie męczy, a dialogi brzmią paskudnie, ale na miłość boską – przecież nawet najgorsze wydanie nie byłoby w stanie tak zepsuć dobrej książki. W przypadku „Ofiary” udane sceny można policzyć na palcach jednej ręki, a osią historii jest podróż z jednego miejsca zbrodni na drugie. Po drodze bohaterowie – Joe i Alex – wykonują wciąż te same czynności, przy okazji jakoś nieszczególnie ekscytując się tym, że jak się nie pospieszą to za chwilę świat opanują zboczone i krwiożercze demony. Bardziej zajmuje ich paląca kwestia, czy mają się kochać przed czy po tym, jak uratują świat.
Everson zawodzi raz za razem. Nie jest w stanie dobrze opisać rodzącego się między bohaterami uczucia, przez co relacje między Joe i Alex nie iskrzą, wszystko idzie jak po sznurku, tworząc sztampowe relacje: nastolatka odkrywająca swoje magiczne zdolności oraz pożądający jej mężczyzna po przejściach. Everson kazał im opowiedzieć swoje historie w szczegółach, przez co wszystkie zagadki szybko się same rozwiązują, a opowieść Joe’go jest przy okazji streszczeniem „Demonicznego przymierza”. Pisarz nie potrafi stworzyć interesujących czarnych charakterów – jego seryjna morderczyni Ariana jest co prawda byłą zakonnicą, ale nawet tak, zdawałoby się, obiecującego punktu wyjścia nie zdołał przekuć w ciekawy wątek, ograniczając się do powtórzenia opisu jej wynaturzonych fantazji oraz oklepanego motywu tajemniczej księgi, znalezionej w równie oklepanym miejscu – czyli bibliotece zakonnej. Bohaterowie drugoplanowi też nie zachwycają – Everson skąpi im uwagi, nie analizując dostatecznie ich motywacji i stanów emocjonalnych, tworząc czarno-białe postaci, na krok nie odchodzące od swoich prototypów.
Na „Ofiarę” składają się ograne miejsca, rekwizyty i rozwiązania – stary dziennik znaleziony w grocie na plaży, pakt z demonem, podrzędne motele, krwawe rytuały. Wszystko to już gdzieś było, a w przypadku tej powieści nie ma też mowy o twórczym wykorzystaniu znanych motywów – autor serwuje nam raczej beznamiętną papkę, sam siebie powtarza, nakazując swoim bohaterom popełniać te same błędy, a reklamowana na okładce „mroczna erotyka” jest tak niewprawnie opisana, że reakcją czytelnika może być chyba tylko ziewanie. Przyznaję bez bicia, że tak starannie przygotowany finał – z wymyślnymi torturami, krwawą orgią i bolesną dawką patosu – czytałam jednym okiem, nie mogąc doczekać się chwili, gdy Everson da mi wreszcie spokój.
„Ofiara” to porażka na całej linii – długo myślałam, co napisać o tej powieści i niestety nie udało mi się przypomnieć sobie niczego, co zasługiwałoby na uwagę. W zasadzie mogę ją polecić tylko początkującym pisarzom grozy – jako przykład, jak nie powinno się pisać horrorów. Nawet takich, które z założenia miały być czystą rozrywką.