Jak sam autor wyznał w jednym z wywiadów – takiej książki jeszcze w Polsce nie było. „Officium secretum. Pies pański” to beletrystyka, mało tego, powieść sensacyjna, której akcja toczy się w środowisku kościelnym. Marcin Wroński w sposób otwarty i rzetelny charakteryzuje tę tajemniczą zbiorowość. Bo Kościół choć wszechobecny w życiu Polaków, nie jest znany i oswojony. Wciąż traktuje się księży jak istoty boskie, lub przeciwnie, oceniając ich poprzez pryzmat plotek i afer wszelakiej maści, odmawia im się prawa do pomyłek i ludzkich niedoskonałości.
To zderzenie pierwiastków dobra i zła uosabia postać ojca doktora Marka Glińskiego, dominikanina i byłego agenta Służby Bezpieczeństwa. Choć w przeszłości wydawał władzy opozycjonistów, dziś zżerają go wyrzuty sumienia i stara się uzyskać wybaczenie od swoich ofiar. Wykształcony, charyzmatyczny, zawsze nienagannie ubrany a z drugiej strony nieszczęśliwy i zagubiony tworzy nietuzinkowy obraz kapłana.
Jest rok 2007, Gliński wraca do Lublina, po dwudziestu latach pobytu za granicą, i w ramach przykrywki podejmuje pracę na tutejszym uniwersytecie. Kamuflaż jest niezbędny, ponieważ Watykan powierzył mu tajną misję związaną w niejasny sposób z zakonem franciszkanów i buntem sióstr betańskich w Kazimierzu. Jednak Glińskiemu trudno będzie skupić się na własnym śledztwie, gdyż różne wypadki sprawią, że to on sam stanie się zwierzyną łowną w oczach dziennikarzy, policji i członków miejscowej młodzieżówki politycznej.
„Officium secretum. Pies pański” da się odczytywać na wielu poziomach. Prawdopodobnie dla starszego pokolenia najważniejszym będzie wątek lustracji, Służby Bezpieczeństwa, agenturalności księży i walki Solidarnościowców. Arcyciekawy jest również aspekt polityczny. W żartobliwy sposób Wroński szyfruje nazwy partii i odnosi się do autentycznych postulatów wyborczych i skandali, np. do seksafery w Samoobronie. Śledzenie na łamach powieści knowań pomniejszych działaczy partyjnych, ich oślizgłych, kalkulatorskich rozmów, jak żywo obrazuje sposób działania co niektórych autentycznych partii. Wszystkie postaci są wiarygodnie skonstruowane, bardzo charakterystyczne, przejawiające cechy dla swoich zawodów i pochodzenia społecznego. Wywołują różne emocje, sympatię, przypominają nas samych. Należy także zwrócić uwagę na przygotowanie historyczne Wrońskiego. Da się odczuć, że konflikt w Zgromadzeniu Sióstr Rodziny Betańskiej w Kazimierzu Dolnym żywo autora interesował i zgromadził on tyle informacji, że nie naciągając zbytnio faktów mógł sobie pozwolić na spektakularne przedstawienie sytuacji w okupowanym zakonie od samego środka.
Marcin Wroński może pochwalić się dojrzałym warsztatem pisarskim, pewnie prowadzi intrygę, trzymając w napięciu nie pozwala zapomnieć o książce. Akcja jest dynamiczna, co rusz zaskakuje odważnymi zagraniami fabularnymi i słownymi. Podobieństwo do „Imienia róży” nie jest wyssane z palca, lecz Wroński raczej składa hołd Umberto Eco, niż kradnie jego pomysł – kilkakrotnie postaci w „Officium” niedowierzając w to co się wokół nich dzieje, porównują wydarzenia właśnie do historii z „Imienia róży”.
Wprost podskoczyłam z radości, kiedy przeczytałam, że kolejna powieść o Marku Glińskim toczyć się będzie w 2010 roku, mając za tło tragedię w Smoleńsku i „walkę o krzyż” pod pałacem prezydenckim. Podobnie jak eksmisja sióstr Betanek w Kazimierzu tak i wydarzenia ostatnich miesięcy były (a w tym drugim przypadku nadal są) niespotykanymi spektaklami rozpaczy, nienawiści, oskarżeń i wielu niewiadomych, które z powodzeniem stałyby się emocjonującą osnową powieści. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że druga część „Officium secretum” będzie równie znakomitą powieścią.