Mort Castle należy do grona twórców, którzy nie mają szczęścia do polskich wydawców. Pomimo sporego dorobku pisarskiego (siedem powieści i ponad trzysta pięćdziesiąt opowiadań) oraz uznaniowego (dziesiątki nominacji do najważniejszych nagród), w kraju doczekaliśmy się jedynie dwóch tytułów, między którymi była aż szesnastoletnia przerwa. Z tego wniosek wypływa jeden: albo Castle to marnej jakości pisarz, albo coś jest nie tak z naszymi wydawcami. Osobiście skłaniałbym się do drugiego stwierdzenia, gdyż zapoznając się z niedawno wydanych „Obcych”, trudno jest odmówić temu pisarzowi kunsztu i literackiego wdzięku.
Bohater powieści, Michael Louden, jest wzorowym przedstawicielem klasy średniej, posiadającym żonę, dwójkę dzieci, piękny dom na przedmieściu i szeroko uśmiechających się przyjaciół. Jednak pod płaszczem typowych, wyćwiczonych zachowań, gestów i reakcji kryje się osoba żądna krwi i cierpienia, będąca przedstawicielem Obcych. Przyczajony w cieniu ludzkich emocji oczekuje na swój czas, kiedy to wraz z innymi sobie podobnymi będzie mógł dać upust trawiącym go żądzom. Castle od pierwszych stron po mistrzowsku buduje napięcie i atmosferę używając oszczędnych, lecz świetnie dobranych słów oraz szokując niezwykle sugestywnymi obrazami uśmiercania. Sposób, w jaki Louden (w wielu aspektach bardzo przypominający serialowego Dextera Morgana) patrzy na świat – mrozi krew w żyłach i elektryzuje, a jednocześnie intryguje i zachwyca. Każde zdanie sprawia wrażenie niezbędnego i przemyślanego, dzięki czemu przez karty powieści pędzi się niczym wicher, a fabuła i postawione zagadki są tak skonstruowane, że nie sposób przewidzieć finału.
Mort Castle to prawdziwy mistrz grozy, którego płynność stylu, elegancja zwrotów i opisów zasługują na uznanie. Nie dziwi więc fakt, że znalazł się w pierwszej piątce „Top Terror Tales Of All Time”: pokonali go jedynie Clive Barker, E.A. Poe (dwa miejsca) oraz H.P. Lovecraft. Z kolei „Obcy” to powieść, która efektownie przeraża od początku do końca i na długo pozostaje w pamięci. Przydałoby się, aby nazwisko Castle’a częściej pojawiało się również w pamięci polskich wydawców.