Postnowoczesna zabawa z konwencjami
Literatura fantastyczna ma to do siebie, że albo przeżywa okresy wielkiej popularności i rozkwitu, albo odwrotnie – jest w fazie schyłkowej. Ciekawe jest jednak to, że wszelkie trendy charakterystyczne dla tego gatunku wywodzą się z bardzo niszowych form wyrazu: od pulpowych gazetek, po różne rodzaje literackiego buntu.
W rodzimej fantastyce brakowało ostatnio tego powiewu świeżości – zarówno gatunek, jak i sam rynek trochę się zastały, skostniały w ustalonej formule, i zapewne tak by zostało, gdyby nie działalność (nomen omen) niszowych wydawnictw promujących młodych polskich autorów. Na jedną z najciekawszych oficyn tego typu kształtuje się ostatnimi czasy Forma, która jeszcze pod koniec ubiegłego roku wypuściła na rynek dyptyk Łukasza Drobnika pt. „Nocturine. Cunninghamella”.
„Nocturine” to postnowoczesna zabawa konwencjami: Poznań tonie w zalewie czarnych sześcianów. Być może to piksele rodem z 8 bitowych konsol, a może inwazja obcych – tego nikt nie wie. Wiadomo natomiast, że tonie w rytm muzyki Venetian Snaresa i Aphex Twina. Psychodeliczna wizja Drobnika to wypadkowa wychowania, upodobań i sentymentów ludzi z mojego pokolenia – dzisiejszych 25-26 latków. Apokalipsa w „Nocturine” dotyka tylko Poznania. Chociaż słowo „apokalipsa” wydaje się być nie na miejscu – to raczej odwieczny cykl upadku i odbudowy prowadzący do zmiany, stworzenia czegoś zupełnie innego niż dotychczas. Do wypełnienia tej „misji” wyznaczonych zostaje kilkoro młodych ludzi, a każde z nich ma swoje własne problemy. Każde z nich przeżywa też swoją prywatną apokalipsę i każde mierzy się ze swoim własnym demonem. Czy któryś z bohaterów wyjdzie zwycięsko z tej bitwy? Odpowiedzi szukajcie w książce Drobnika.
„Cunninghamella” to swobodny zapis życia Ellery – pracownicy call center. Ta posklejana z cytatów nowela doskonale obrazuje codzienną rutynę, która Drobnik doprowadza tutaj wręcz do granic przerysowania. Życie Ellery ogranicza się do kilku regularnie powtarzanych czynności. Popularne powiedzenie „praca-dom, dom-praca” nabiera tu zupełnie innego charakteru. Wbrew pozorom, nie jest to jednak utwór o rutynie, o znudzeniu… Drobnik eksponuje raczej umysłową stagnacje, brak siły, by zmienić cokolwiek – można przed tym uciekać, nic nie stoi na przeszkodzie, niestety uciekać nie ma gdzie – wszędzie jest tak samo. Życie zmienia się w jednostajne, monotonne pasmo wydarzeń – niczym telewizyjny serial, ciągnie się przez tysiące podobnych do siebie odcinków, zmierzając do niewiadomego finału. Ellery szuka ratunku w flirtach, grach komputerowych i czasopismach dla kobiet, podczas gdy w rzeczywistości wokoło coś pęka – ludzi zaczynają atakować rośliny z rodziny psiankowatych…
Po przeczytaniu powyższych opisów potencjalny czytelnik pewnie chwyci się za głowę i pomyśli „Boże, co za głupoty!” Nic bardziej mylnego. Drobnik perfekcyjnie operuje lepkim, psychodelicznym klimatem, wylewającym się (co ciekawe) nie ze świata przedstawionego, ale z samych bohaterów, z ich psychiki. Znaleźć tu można wszystko: oniryzm, surrealizm groteskowe odbicie rzeczywistości i kultury masowej, zagubienie, samotność… Wszystkie te problemy (i wiele innych) splatają się w mieszankę iście wybuchową. Jednak, jak to bywa w przypadku tego typu literatury, albo wciągnie ona bez reszty, albo zupełnie odrzuci… I nie jest to nawet kwestia gustu, a raczej specyficznej wrażliwości.