O „Niezwyciężonym” Stanisława Lema napisano już pewnie więcej niż sobie wyobrażam (a dużo sobie wyobrażam), więc nawet nie będę silić się na odkrywczą recenzję. Pomyślałam jednak, że może nie zdajecie sobie sprawy – jak ja do niedawna – że „Niezwyciężony” doskonale nadaje się na łamy Carpe Noctem. To nie tylko ambitna powieść science fiction o granicach naszego poznania, obcości tyle przerażającej, co cudownej, a także przestroga przed przykładaniem do wszystkiego swojej miary (w znaczeniu zaiste międzygalaktycznym), lecz także – a może przede wszystkim? – bardzo niepokojący horror.
Weźmy sam początek. Bohaterowie przylatują na nieskolonizowaną jeszcze planetę, by zbadać losy poprzedniej wyprawy. Na miejscu znajdują obrazek jakby żywcem wyjęty z filmowego horroru SF: otoczony porozrzucanymi nie wiadomo dlaczego przypadkowymi przedmiotami, poznaczony drobnymi śladami zadrapań nieznanego pochodzenia, z załogą zmarłą nagle i w niewyjaśniony sposób. Wszystko napisane z precyzją, na poważnie i bez krztyny pulpowej sensacyjności. Zaludniający powieść Lema bohaterowie spokojnie analizują wszystkie dane, wysnuwają wnioski i dyskutują nad prawdopodobieństwem tego czy tamtego rozwiązania, a ich pozorna beznamiętność na swój sposób potęguje niepokój. Nie jest to książka przeznaczona dla ludzi szukających wartkiej akcji, za to spodoba się miłośnikom niesamowitości, a gdybyście szukali kiedyś dobrej ilustracji pojęcia numinosum, „Niezwyciężony” nada się idealnie. Lem pokazuje zetknięcie się z czymś nieznanym – podwójnie nieznanym, bo nie tylko nie występującym w realnym świecie, lecz także niespotykanym w literaturze. „Zło” u Lema nie jest zwyczajnym potworem, który – choć nie z tego świata – wydawać się może zupełnie swojski, jak setne wcielenie wampira czy zombie. Zakończenie przywodzi mi na myśl „Terror” Dana Simmonsa, ponieważ podobnie jak tam, tutaj to nie nieprzyjaciel człowieka zostaje okiełznany, lecz sam człowiek – to w nim dokonuje się zmiana.
A tę cudowną powieść poznałam w cudownej adaptacji przygotowanej przez Audiotekę. Chociaż dialogi czasami wypadały sztucznie ze względu na tendencję aktorów do popadania w przesadę oraz nielogiczne pauzy (brzmiało to momentami, jakby nie czytali swoich kwestii przed nagraniem), spokojny głos Czubówny – doskonale Wam pewnie znany – pięknie współgrał z narracją Lema, a całość została wzbogacona o tak genialne efekty dźwiękowe, że w pewnych momentach nietrudno o gęsią skórkę. Materiał wyjściowy już jest świetnym horrorem, ale twórcy słuchowiska dodatkowo podkręcili atmosferę i efekty są tak dobre, że moja recenzja przypomina chyba tekst napisany przez copywritera. Może już starczy tych zachwytów i zakończę krótko: polecam.